Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwłoki ojca rzucili na żer drapieżnikom

A. Panasiuk, Ewa Bochenko, mara
Mikołaj Saliński
Mikołaj Saliński
W Czeremsze zamordowali ojca, a jego zwłoki zakopali 100 km dalej

To było morderstwo - nie ma wątpliwości białostocka prokuratura okręgowa. Po dziewięciu miesiącach od makabrycznego odkrycia w Kozłowym Ługu śledczy ustalili tożsamość zwłok wykopanych pod lasem. To 55-letni Mikołaj S. z Czeremchy w powiecie hajnowskim.

4 stycznia białostoccy policjanci zatrzymali ostatniego z czterech mężczyzn podejrzanych o jego zabójstwo. Trzech wpadło kilka dni wcześniej.

Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że dwóch z nich, 23-latek i 27- latek, są synami zamordowanego mężczyzny. Trzech mężczyzn usłyszało zarzuty zabójstwa i zostało tymczasowo aresztowanych na 3 miesiące.

Czwarty, 39-letni białostoczanin, który jako ostatni wpadł w ręce policjantów, usłyszał zarzuty niepowiadomienia o zabójstwie i pomocy w ukryciu ciała ofiary. W stosunku do niego prokurator zastosował środek zapobiegawczy w postaci dozoru policji.

100 km od domu

Rozmawialiśmy z mieszkańcami Czeremchy. Są przekonani, że ojcobójstwo było zemstą synów na Mikołaju S. za wyrządzone przez niego krzywdy. Okazało się, że 55-latek miał na swoim koncie kilkuletni wyrok za znęcanie się nad rodziną. Miał nawet zabić kota na oczach swoich bliskich.

Według relacji sąsiadów, więzienie Mikołaja S. raczej nie zresocjalizowało. Choć po powrocie zamieszkał z konkubiną u swojej matki, wciąż miał nie dawać spokoju dzieciom.

Dręczyciel zniknął latem 2014 roku. Jego zaginięcie na policję zgłosiła matka. Ostatni raz widziany był 28 czerwca przed miejscowym sklepem spożywczym . Ślad po nim zaginął.

Śledczy ustalili, że do morderstwa doszło pod koniec czerwca 2014 roku w Czeremsze. Zwłoki ofiary zostały jednak odnalezione dużo dalej, bo około 100 km od miejsca zbrodni. W malutkiej wsi Kozłowy Ług, położonej w gminie Szudziałowo.

Mordercy zakopali ciało mężczyzny w lesie. I tam przeleżało niemal rok. Dopiero w kwietniu 2015 roku zbrodnia wyszła na jaw.

Czaszka bez skóry

W Wielki Piątek sołtys Kozłowego Ługu był na polu. Poszedł na chwilę do lasu, który był tuż obok.

- Poczułem smród, straszny odór padliny. Poszedłem więc jego tropem. Myślałem, że leżą tam jakieś rogi, ale nie spodziewałem się, że znajdę człowieka - opowiadał nam wtedy sołtys.

Tego, co zobaczył chwilę później, nie wyobrażał sobie nawet w najgorszych koszmarach.

- Najpierw zobaczyłem jamę, którą pewnie wykopały lisy. A potem zobaczyłem ludzką czaszkę już bez skóry. Leżała na wierzchu, na ziemi. Pewnie dlatego była już nadjedzona przez zwierzęta - opowiadał.

Mimo tak przerażającego odkrycia zachował zimną krew. Ułamał kawałek gałęzi, aby odgarnąć trochę ziemi i zobaczyć co jest głębiej.

Przerażony poszedł do domu, aby o wszystkim powiedzieć rodzinie. Zdecydowali, że muszą powiadomić policję.

Od tej chwili wypadki potoczyły się już błyskawicznie. Na miejsce bardzo szybko przyjechały służby. Ściągnięto nawet ekipę strażaków ochotników z Szudziałowa, którzy oświetlali miejsce, w którym zostały odkryte zwłoki. Gdy udało się wydobyć ciało, okazało się, że mężczyzna miał na sobie ubranie. Był zakopany na głębokości około metra.

Całą sprawę organy ścigania utrzymywały w tajemnicy. Jeszcze pod koniec lipca prokuratura nie potrafiła jednoznacznie określić przyczyny śmierci ofiary.

- Na razie nie wiemy, czy w Kozłowym Ługu w ogóle doszło do morderstwa - mówiła nam wówczas nadzorująca śledztwo Marta Dobrowolska-Filipkowska z Prokuratury Rejonowej w Sokółce.

W gęstwinie lasu

Rozpatrywane były różne wersje. Nawet taka, że mężczyzna zmarł z przyczyn fizjologicznych i został zakopany. Nieznana była także jego tożsamość.

W końcu z uwagi na skomplikowanie i zawiłość sprawy jej dalszym rozwikłaniem zajęli się funkcjonariusze z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.

Na mieszkańców najbliższej okolicy padł blady strach. Nikt nie chciał o zwłokach rozmawiać. Ludzie byli sparaliżowani grozą.

Krążyło kilka wersji wydarzeń. Okoliczni mieszkańcy podejrzewali sąsiadów zza wschodniej granicy. Uważali że mężczyzna mógł paść ofiarą mafijnych porachunków.

- Tu u nas można spotkać niemal całą Polskę. Mieszczuchy powykupywały stare chaty, by poprzerabiać je na dacze. Latem w naszych lasach pełno jest ludzi. I to najróżniejszych - zauważył wtedy ktoś ze wsi.

Bo miejscowi nie mieli wątpliwości, że zwłoki musiały być podrzucone przez przyjezdnych. Jednego wszyscy byli pewni. Miejsce zakopania ciała mordercy wybrali nieprzypadkowo. Lasy tam gęste, momentami trudno dostępne. Pola orne są poprzedzielane lasami, a to sprawia, że łatwo się tam ukryć. W pobliżu nie ma też żadnych zabudowań, a do głównej drogi jest spory kawałek.

Do tematu wrócimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna