Proceder handlu ludźmi kwitnie. Irena Dawid-Olczyk z fundacji La Strada, która wspiera pokrzywdzonych, obawia się, że taka tendencja będzie się utrzymywać. Handlarze zarabiają bowiem zbyt wiele, by mogli zrezygnować ze złotego interesu. A rekrutacja ofiar, które niejednokrotnie żyją w nędzy, trudna nie jest.
- Nie każdy wyjazd musi kończyć się źle - zauważa Ewa Cichoń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. - Ale należy pamiętać, że problem może dotyczyć każdego.
W minionym roku podlaska policja wpadła na trop aż sześciu przypadków handlu ludźmi. A to, jak mówi Irena Dawid-Olczyk, wierzchołek góry lodowej.
- Wiele ofiar wciąż przebywa za granicą - argumentuje. - Wiele wstydzi się przyznać, że dało się wykorzystać. To źle, bo będą żyli z piętnem gorszego człowieka, którego można bezkarnie oszukać.
Miały być kelnerkami, wylądowały w agencji
Białystok, galeria handlowa. Buszującą wśród przecenionych towarów dziewczynę zagadnęła elegancka kobieta. Zaproponowała pracę kelnerki lub barmanki w greckiej restauracji. Za 40 euro dziennie plus napiwki. Pochodząca z wielodzietnej, ubogiej rodziny dziewczyna myślała, że złapała pana Boga za nogi. Przystała na ofertę, bez wahania. Tym bardziej, że mogła zaproponować wyjazd także swoim przyjaciółkom. Pracy było bowiem dużo. Pośredniczka zastrzegła, niepytana, że nie ma mowy o agencji towarzyskiej. Był jednak warunek. Dziewczyny musiały zapisać się na kurs greckiego, ale za naukę nie płaciły. Oczywiście się zgodziły.
Trzy tygodnie później wyjechały na jedną z wysp. Pracodawca już na powitanie nie pozostawił złudzeń, czym będą się zajmowały. Chodziło o usługi seksualne. Grek zamknął dziewczyny w strzeżonym domu, odebrał im telefony, nie pozwalał słuchać radia. Kilka tygodni później kobietom udało się skontaktować z fundacją La Strada. Jej pracownicy zawiadomili policję.
- Taka rekrutacja "od drzwi do drzwi" jest coraz bardziej popularna - mówi Dawid-Olczyk. - Sprawcy działają szybko, oferują pakiety, czyli transport, zakwaterowanie i wyżywienie. Ludziom wydaje się, że to okazja, ponieważ nie muszą o nic się martwić. A bywa różnie.
Los białostoczanek, które zwabione zarobkami wyjechały do Grecji, podzieliła też 16-latka, która zatrudniła się w działającej w okolicach Ełku firmie handlowo-usługowej. Przedsiębiorstwo miało zajmować się wynajmem pokoi dla turystów. Wkrótce zmieniło branżę i przekształciło się w dobrze prosperującą agencję towarzyską. Z ustaleń Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku, która prowadziła w tej sprawie śledztwo, wynika, że nieletnia była zmuszana do prostytucji. Czworo ełczan trafiło już na ławę oskarżonych suwalskiego sądu. Nie przyznają się do winy. Proces odbywa się przy drzwiach zamkniętych. Marcin Walczuk, rzecznik prasowy sądu przypuszcza, że wyrok zapadnie w listopadzie.
Mieszkali w baraku,godzinami obierali ziemniaki
Ogłoszenie o naborze do pracy w Niemczech pojawiło się w internecie i w lokalnych gazetach. Chętnych rekrutowała ełcka firma. Obiecywała 30 euro za osiem, góra dziesięć godzin pracy dziennie, mieszkanie i pieniądze na wyżywienie. Pojechało kilkadziesiąt osób, głównie mężczyzn z woj. podlaskiego i warmińsko-mazurskiego. Na miejscu okazało się, że warunki znacznie odbiegają od obiecywanych. Podlasianie trafili do brudnego baraku. Bez szyb, grzejników i z jedną ubikacją. Spali na piętrowych łóżkach we wspólnej sali. Zajmowali się ręcznym obieraniem ziemniaków. W ciągu dnia musieli obrać 200, a nawet 300 kilogramów. Jak ktoś się nie wyrabiał, zostawał po godzinach. Czasem siedział całą noc, a później rozpoczynał kolejną dniówkę.
Jeden z pokrzywdzonych mężczyzn zeznawał, że obierał ziemniaki przez 37 godzin non stop. Niektórzy buntowali się, próbowali uciekać. Z różnym skutkiem. Ktoś nie wytrzymał i zgłosił sprawę policji. Sprawą zainteresowały się niemieckie i polskie organy ścigania. Ełczanie pośredniczący w załatwianiu tej pracy zasiedli na ławie oskarżonych suwalskiego sądu.
Kilka tygodni temu fundacja interweniowała też w sprawie czterech Mongołek, które pracowały u polskiego przedsiębiorcy. Kobiety dostawały niewielką reklamówkę jedzenia na trzy dni. Chodziły głodne. Sprawa wyszła na jaw, gdy jedna z cudzoziemek zemdlała. Lekarze stwierdzili, że z wyczerpania.
Płacą haracz do końca życia
Na podlaskim rynku przez kilka lat działał też międzynarodowy, zajmujący się przerzutem Azjatów przez granice gang. Przestępczy proceder wyglądał tak: mieszkańcy biednych i często ogarniętych wojną regionów przylatywali samolotami do Moskwy. Później przestępcy pod pozorem załatwienia im wiz zabierali paszporty. Dalej Azjatów transportowano już nielegalnie, samochodami, a czasem nawet pieszo aż do Białorusi. Tam niejednokrotnie o chlebie i wodzie, albo i w ogóle bez jedzenia, spędzali kilka dni. Koczowali w szopach, lub w oborach.
Dowiadywali się, że mogą jechać dalej, jeśli zapłacą. W grę wchodziło po 5, a nawet 6 tysięcy euro od osoby. Nie mieli wyjścia, więc się zgadzali. A ponieważ nie posiadali tak dużej kwoty, zaciągali u handlarzy ludźmi pożyczki. Później byli przewożeni do podwarszawskiej Wólki Kosowskiej, gdzie funkcjonuje bodajże największe centrum handlowe w Europie. Tam właśnie interesy robią Chińczycy i Wietnamczycy. I tam, za marne grosze harują ich rodacy, by oddać pożyczone na przyjazd do Polski pieniądze. Niektórzy mówią, że jest to haracz, który muszą spłacać do końca życia. Nie próbują oszukiwać, bo boją się o żyjących w ojczyźnie bliskich. Podobno są oni straszeni, nachodzeni przez policję i członków działających tam grup przestępczych. Polscy członkowie gangu zostali już zatrzymani i skazani. Co dzieje się z współpracującymi z nimi Białorusinami i Wietnamczykami, nie wiadomo.
Oddała syna za samochód
Białystok. Młode małżeństwo bezskutecznie starało się o potomstwo. Pewnego dnia do ich domu zapukał Rumun z córeczką na ręku, prosił o pieniądze. Dali mu 20 złotych, a dziecku - słodycze. Po jakimś czasie cudzoziemiec wrócił z żoną, była w ciąży. - Możemy oddać wam dziecko - miał zaproponować gość. - I tak nie mamy z czego żyć.
Ucieszyli się. Ulokowali cudzoziemców w hotelu, zaprowadzili kobietę do lekarza, dawali jej pieniądze na jedzenie. W styczniu ubiegłego roku w sokólskim szpitalu Rumunka urodziła zdrowego chłopczyka i przekazała go białostoczanom. W zamian otrzymała samochód.
Być może sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie to, że w szpitalu cudzoziemka podała się za kobietę, której oddała syna. Lekarze wykryli przekręt i zawiadomili policję. Prokuratura oskarżyła białostoczan o handel ludźmi. Małżeństwo przyznało, że chciało kupić dziecko, ale, jak twierdziło, inicjatywa wyszła od Rumunów. Sąd dał im wiarę i skazał za nielegalną adopcję. Ale to nie koniec sprawy.
- Prawdopodobnie będziemy występowali o kasację wyroku - zapowiada Adam Kozub, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. - Ostateczna decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła.
Każą żebrać i brać kredyty
Handel ludźmi to nie tylko zmuszanie do prostytucji, niewolniczej pracy, czy sprzedawanie dzieci. To także zmuszanie do żebractwa, a ostatnio coraz częściej do zakładania fikcyjnych firm i zaciągania kredytów. Co zrobić, by nie paść ofiarą przestępczego procederu?
- Przede wszystkim nie jechać za granicę w ślepo, sprawdzić warunki umowy - radzi Ewa Cichoń. A Irena Dawid-Olczyk zachęca do kontaktu z La Stradą. - Pomożemy sprawdzić przyszłego pracodawcę - deklaruje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?