Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli kiedyś wróci do Polski, to tylko do Białegostoku

Urszula Ludwiczak
Iga ze swoim chłopakiem, Michałem, podczas świętowania 30. urodzin. Obok - mała Iga, tuż po narodzinach, z mamą Barbarą.
Iga ze swoim chłopakiem, Michałem, podczas świętowania 30. urodzin. Obok - mała Iga, tuż po narodzinach, z mamą Barbarą. Archiwum prywatne
30 lat temu, 9 grudnia 1985 r., jej narodziny hucznie świętowała nie tylko rodzina, ale i władze miasta. Iga Pawłowska urodziła się bowiem jako 250-tysięczna obywatelka Białegostoku. Dziś mieszka w Nowym Jorku, ale często odwiedza stolicę Podlasia.

Niewiele brakowało, a Iga nie byłaby ćwierćmilionową obywatelką grodu nad rzeką Białą. Jej mama, Barbara Pawłowska, miała bowiem termin porodu wyliczony na 4 grudnia, kiedy to do owych 250 tysięcy jeszcze trochę brakowało... A były to czasy, gdy dzieci rodziło się kilka razy więcej, niż obecnie. Kiedy więc pani Barbara pojechała na porodówkę, nawet nie wiedziała, że ma szansę zostać matką ćwierćmilionowego obywatela. - Nawet nie sądziłam, że ktoś poza naszą rodziną na te narodziny czeka - wspomina.

Iga postanowiła przyjść na świat kilka dni po terminie - 9 grudnia 1985 r. W tym samym dniu w szpitalu urodziło się 18 dzieci. Ale to właśnie ona została tym 250 tysięcznym mieszkańcem, a właściwie mieszkanką Białegostoku. Dzięki temu - jak doniosła 10 grudnia 1985 roku „Gazeta Współczesna“ - Białystok stał się metropolią.

Na porodówce odwiedzały ją władze

Iga urodziła się o godz. 3.40, dwadzieścia minut po 249.999 obywatelu i czterdzieści minut przed 250.001 obywatelem.

- Po porodzie zaczął się niesamowity ruch w szpitalu - wspomina pani Barbara. - Personel postawił w mojej sali, gdzie leżało też sześć innych kobiet, rozkładane łóżko. Leżałam na nim do rana. Wtedy to dotarła do mnie wiadomość, że urodziłam 250-tysięcznego obywatela Białegostoku. Po porodzie byłam zbyt wykończona fizycznie i psychicznie, aby zrozumieć, co się dzieje i co się stało.

Rano na sześcioosobowej sali zostały już tylko trzy pacjentki, bo inne przeniesiono. Poza mamą Igi leżały tam też matki wyjątkowych chłopców: 249.999, 250.001 obywateli miasta.

- Przez dwa kolejne dni szpital był oblegany przez dziennikarzy i przedstawicieli władz - wspomina dziś pani Barbara.

„Gazeta Współczesna“ z 13 grudnia 1985 r. relacjonuje wizytę przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej, prezydenta miasta i kierownika USC, którzy wręczyli listy gratulacyjne i telegramy z zaproszeniem na uroczyste nadanie imion. To był taki „państwowy chrzest” Igi.

- Pamiętam, że bardzo podobał mi się fakt, że mam dwie pary rodziców chrzestnych - wspomina dziś 30-latka. - Tych z rodziny, i tych „państwowych”, którymi zostali dyrektorka przedszkola, w którym pracowała mama i jeden z urzędników.

Na uroczystym nadaniu imienia w USC Iga otrzymała kolejne prezenty: piękne, oprawione w skórę wydanie „Pana Tadeusza”, cztery encyklopedie, dokument nadania imienia przez prezydenta Białegostoku oraz książeczkę mieszkaniową. - Mieszkania dostały zaś rodziny 249.999 i 250.001 obywateli. Zdecydowały tak specjalne komisje do spraw mieszkaniowych, które odwiedziły te rodziny i uznały, że ich sytuacja mieszkaniowa jest znacznie gorsza niż nasza - wspomina pani Barbara. - Iga dostała tylko książeczkę mieszkaniową z pierwszą wpłatą, a potem my mieliśmy wpłacać comiesięczne raty.

Iga miała dostać mieszkanie, gdy skończy 18 lat. - Cóż, mam już 30, a mieszkania dalej nie ma... - śmieje się Iga.

Dzieciństwo ćwierćmilionowej obywatelki nie różniło się zbytnio od dzieciństwa jej rówieśników. Rodzina (Iga ma starszą o 4 lata siostrę Justynę) mieszkała na Wygodzie. Po hucznie obchodzonych narodzinach, nikt z władz potem się Igą specjalnie nie interesował.

- W październiku 2000 r. , po rozwodzie moich rodziców, z mamą i siostrą wyjechałyśmy do Nowego Jorku, gdzie od kilkunastu lat mieszkała moja ukochana babcia Zuzanna - wspomina Iga. - Już w pierwszym tygodniu poszłam do szkoły średniej, potem skończyłam studia na John Jay College of Criminal Justice w Nowym Jorku.

Białostoczanka szybko zaklimatyzowała się w nowej rzeczywistości. Angielski nie sprawiał jej kłopotów, bo języka uczyła się w Polsce od najmłodszych lat. - Zawsze lubiłam angielski, bo bardzo łatwo wchodził mi do głowy - zaznacza 30-latka.

Od razu po studiach zaczęła pracę w hotelu i pracuje tam dziś. Żyje aktywnie.

- Lubię chodzić do restauracji, kocham ruch, kiedy tylko mogę, chodzę na siłownię, biegam... - wylicza. - Zawsze lubiłam ruch. W podstawówce byłam w klasie sportowej i miałam najlepszy wynik w skoku w dal, a także biegałam na wszelakich zawodach, byłam także w reprezentacji szkoły w piłce ręcznej.

Leciała helikopterem i posadziła drzewo

Do Białegostoku Ida przyjeżdża bardzo często. Była tu co najmniej 15 razy. Co roku odwiedza swego tatę.

- Kiedyś myślałam, że jak tylko skończę w Stanach studia, to wrócę do Polski - przyznaje. - Taki był plan pomimo tego, że nigdy nie wiedziałam, czym bym się mogła w Białymstoku zajmować. Na razie jestem tu, w Nowym Jorku, ale cały czas liczę się z opcją powrotu do ojczyzny. I oczywiście tylko Białystok biorę pod uwagę! - śmieje się.

Swoje 30. urodziny świętowała przez kilka dni. - Najpierw przyjaciółka zabrała mnie na Broadway, na show „Misery” z Brucem Willisem w roli głównej. Od piątego roku życia jestem nieszczęśliwie w nim zakochana i jedno z moich marzeń właśnie się spełniło - dostałam jego autograf! - podkreśla białostoczanka. - Mój chłopak Michał zaś wynajął dwa helikoptery z dwoma pilotami, żebyśmy mogli spróbować swoich sił w powietrzu. To była wspaniała przygoda. W minioną sobotę zaś wyprawiłam oficjalną imprezę urodzinową.

W dniu swoich 30. urodzin Iga posadziła też drzewo - orzech włoski, w intencji swojej zmarłej niedawno ukochanej babci Zuzanny.

W „Gazecie Współczesnej“ z 10 grudnia 1985 roku czytamy: „Wczoraj, 9 grudnia nocą, w Specjalistycznym ZOZ im Marii Skłodowskiej-Curie przy ul. Warszawskiej w Białymstoku przyszedł na świat 250- tysięczny mieszkaniec, a ściślej mieszkanka grodu nad Białą. Mama - Barbara Pawłowska - powiła zdrową córeczkę o godz. 3.40. Dziecko ważyło 3550 gram. Oboje czują się dobrze.“

Gazeta informowała też, że o godz. 3.20 urodził się 249.999 mieszkaniec miasta - syn Beaty Wróbel, a o godz. 4.20 - 250.001 obywatel - też chłopak, którego mamą była Magdalena Olszańska.

Lekarze, którzy 30 lat temu mieli dyżur, niewiele dziś pamiętają z tamtego zamieszania. Tyle, że dzieci urodziły się zdrowe i do szpitala przychodzili przedstawiciele władz. Nic dziwnego, bo w połowie lat 80. na jednym dyżurze odbierano nawet po 20-30 porodów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna