Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiersnówka. Na drodze walają się ludzkie szczątki

Martyna Tochwin, Ewa Bochenko
Jan Bogdan jest mieszkańcem Kiersnówki. To on oprowadza nas po  zboczu góry, gdzie zostały pogrzebane ofiary krwawego mordu. Bez większego trudu w piasku na drodze znajdujemy fragmenty ludzkich kości. Leżą tak płytko w ziemi, że wystarczy uważnie patrzeć pod nogi, by je dostrzec. Jan Bogdan często tu przychodzi. Zbiera je i grzebie
Jan Bogdan jest mieszkańcem Kiersnówki. To on oprowadza nas po zboczu góry, gdzie zostały pogrzebane ofiary krwawego mordu. Bez większego trudu w piasku na drodze znajdujemy fragmenty ludzkich kości. Leżą tak płytko w ziemi, że wystarczy uważnie patrzeć pod nogi, by je dostrzec. Jan Bogdan często tu przychodzi. Zbiera je i grzebie
W Kiersnówce bez trudu można znaleźć kości 60 ofiar krwawej masakry sprzed 150 lat. Piszczele, żebra, a nawet czaszki leżą na drogach...

Często z synem wychodzę na tę drogę i razem zbieramy kości. Fragmenty piszczeli, żeber... Raz nawet znaleźliśmy malutką czaszkę dziecka - mówi Jan Bogdan, mieszkaniec wsi Kiersnówka w gminie Suchowola. - Zbieramy je za każdym razem i zakopujemy w ziemi na poboczu drogi. Przynajmniej tyle możemy zrobić. Żeby nikt już nie deptał tych kości, ani nie rozjeżdżał ich samochodami. Bo to przecież szczątki naszych przodków.

Kiersnówka to malutka miejscowość, położona z dala od głównej drogi. Przy wjeździe do niej jest niewielkie wzniesienie. Na pierwszy rzut oka takie, jakich wiele. Ale to tylko pozory. Bo wzgórze skrywa straszną tajemnicę. I setki, a może i tysiące kawałeczków kości, które dziś dodatkowo walają się po całej prowadzącej do wsi drodze. Bez większego problemu można znaleźć tam ludzkie szczątki. Mniejsze i większe fragmenty.

- O tym, co tu się stało, dowiedziałem się dzięki wujowi Stanisławowi Sakowiczowi. To był bardzo wykształcony człowiek, pisał pamiętnik. Wuj był naocznym świadkiem tamtych wydarzeń i je opisał. Ten pamiętnik wpadł w moje ręce, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Przejrzałem go wtedy, stąd moja wiedza dotycząca tamtych wydarzeń. Niestety, zapiski spłonęły w pożarze, więc o tym, co tam się wydarzyło wiem tylko tyle, ile zapamiętałem po tamtej lekturze - przyznaje Bernard Sakowicz.

Pochodzi z Kiersnówki. Jest autorem książki, którą wydał w 2004 roku pt.: „Dzieje parafii w Chodorówce”. To właśnie w niej opisał krwawe wydarzenia, które rozegrały się w jego rodzinnej wsi ponad 150 lat temu, 15 sierpnia 1864 roku.

Kozacy spalili kaplicę

Po zakończeniu powstania styczniowego w 1864 roku car zniósł nakaz pańszczyzny. Chłopom dano ziemię, obniżono obowiązkowe opłaty, a właściciele wsi i dzierżawcy zostali pozbawieni siły roboczej.

Mieszkańcy Kiersnówki dosłownie oszaleli z radości. Wreszcie, pod 240 latach niewoli pańszczyźnianej, licząc od powstania parafii w Chodorówce, odmówili poddańczej pracy na pańskich polach. Ale Kierow - dzierżawca Kiersnówki - nie bacząc na carski ukaz i nie chcąc dopuścić do buntu chłopów, zaostrzył i tak już drakońskie kary. Nadzór nad pracami polowymi oddał w ręce donosicieli i bezwzględnego ekonoma, który buntujących się chłopów nakazał objąć karami cielesnymi.

Zbliżała się połowa sierpnia, był czas żniw, a na polach Kierowa zboża wciąż stały na pniu. W święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, potocznie nazywanym świętem Matki Boskiej Zielnej, mieszkańcy Kiersnówki - uważając się już za wolnych - wbrew nakazom ekonoma, zamiast do pracy na pańskie pola poszli do wiejskiej kaplicy na święcenie plonów. Rozsierdzony Kierow, widząc nieposłuszeństwo byłych poddanych, wysłał przeciw nim kozaków z Suchowoli.

Ci otoczyli kaplicę, przepędzili księdza, opornych zamknęli w drewnianym budynku i podpalili, a osłupioną z przerażenia ludność tratowali końmi i cięli szablami. By dopełnić masakry, w zachodniej części wsi przeszukano nawet opuszczone domy, gdzie znaleziono tylko kulawego i ślepego.

Bernard Sakowicz w swojej książce pisze: „Niektórzy wspominając przekazy swoich ojców, jeszcze w latach czterdziestych XX wieku, mówili: Pamiętamy, jak po odjeździe kozaków w dopalającej się kaplicy biegały kobiety, rwały na głowach włosy, wyły nieludzkimi głosami, wyciągały palące się ciała: dzieci, kobiet i mężczyzn, a nieludzkim jękom i płaczom zdawało się, że nie będzie końca. Jeszcze tego samego dnia, na wieść o straszliwym morderstwie, przyszło dużo ludzi z sąsiednich wsi, pozbierali zwłoki pomordowanych, położyli obok spalonej kaplicy i przekazali pod dozór straży nocnej, by nie poniewierały ich wałęsające się psy. By dopełnić katolickiego obrzędu pogrzebu, na drugi dzień obcy ludzie przywieźli księdza z Suchowoli. Ale naczelnik kozaków zakazał wieść pomordowanych na cmentarz parafialny do Chodorówki. Wobec tak drastycznego zakazu pogrzebano ich na zachodnim krańcu wsi, na zboczu góry przy drodze do Ostrówka”.

W kaplicy zginęło wówczas około 60 osób. Ci, którzy ich grzebali, nie mieli z czego zbić aż tylu trumien, więc nazajutrz wykopali dół i tam złożyli ciała zamordowanych. Na mogile postawili krzyż, który trwał tam wiele lat. Z czasem miejsce pochówku podeptały krowy...

Będą z tego kłopoty

Dramatyczne wydarzenia przez lata zacierały się w pamięci mieszkańców. Aż do 1982 roku. Wtedy, przez zupełny przypadek, krwawa rzeź o sobie przypomniała.

- Żwir ze zbocza góry był pobierany do remontu drogi - opowiada Bernard Sakowicz. - Ale gdy operator koparki odkrył ludzkie szczątki, a na nich ujrzano resztki różańca, robotnicy - zdziwieni odkryciem tajemniczego grobu - po dłuższym namyśle i przypuszczeniach, że pochówku dokonano bardzo dawno temu, zasypali rozkopany dół .

Inny mieszkaniec Kiersnówki, z którym udało nam się porozmawiać (chce pozostać anonimowy), wspomina bardziej drastyczne odkrycie: - W trakcie wydobywania żwiru znaleziono też szkielet kobiety ze szkieletem dziecka w jej łonie. Pamiętam, że po odkryciu zbiorowego grobu zasypano go szybko z powrotem. To były czasy komunizmu, w których niszczono wszelkie przejawy religijności i nikt się tym nie zainteresował. Ale dobrze chociaż o tyle, że w ogóle wstrzymano wtedy prace koparkami - opowiada nasz rozmówca.

Tamte wydarzenia dobrze pamięta Józef Lewicki, który wówczas był sołtysem. Zresztą, jest nim także dziś.

- Pojechałem wtedy do SKR-u i powiedziałem, że już nie będziemy stamtąd brać żwiru i już. I tak się stało. Zasypali, zostawili i się skończyło - wspomina sołtys.

Nie pamięta już dokładnie, co wtedy sobie myślał. Ale przekonuje, że sprawa kości przez dłuższy czas nie dawała mu spokoju.

- Byłem nawet w gminie - zapewnia. - Chciałem zapytać, co z tym zrobić, przecież to ludzkie kości. Ale usłyszałem tylko, żebym lepiej siedział cicho i tego nie ruszał, bo z tej sprawy mogą wyniknąć tylko kłopoty. A wiele lat później, gdy zaproponowałem, że można byłoby sprowadzić archeologów, żeby przekopali ziemię, usłyszałem dokładnie to samo: żebym nie zawracał sobie głowy - mówi Józef Lewicki.

Wtedy jeszcze nie wiedział, jak tragiczna historia wiąże się z tym miejscem. Dowiedział się o niej dopiero 10 lat temu, gdy w jego ręce trafiła książka Bernarda Sakowicza.

Koparka ruszyła kości

Obecnie teren żwirowiska otoczony jest szlabanami. Ale prowadząca do niego droga pełna jest ludzkich szczątków. Koparki zrobiły swoje.

- Kilka, może kilkanaście lat temu, gdy w pobliskiej wsi Karpowicze był robiony zalew, przyjeżdżał do nas ciężki sprzęt i pobierał żwir - opowiada Jan Bogdan. - Nikt nie zwracał uwagi na to, że pod ziemią leżą ludzkie szczątki. Nikomu to nie przeszkadzało. Ziemia została naruszona, a wraz z nią spokój pogrzebanych tutaj ludzi.

Walające się wszędzie po drodze kości nie dają mu spokoju. Niestety, nie u wszystkich mieszkańców wsi temat krwawej masakry i porozrzucanych ludzkich piszczeli wzbudza aż takie emocje. Większość wzrusza ramionami. Oficjalnie nikt nie chce z nami rozmawiać na temat takiej obojętności wobec losu swoich przodków. Mieszkańcy Kiersnówki zbywają nas, mówiąc o odległej przeszłości i mentalności ludzi, którzy nie chcą pamiętać o złych wydarzeniach.

- Pamięć o tych wydarzeniach umarła z prostego powodu. Większość mieszkańców zginęła. Ludzie bali się o tym mówić, albo pojawiali się przybysze z innych miejscowości, niekoniecznie interesujący się losami wsi. Kolejnym powodem było to, że niegdyś nie było żadnej łączności z okoliczną ludnością. Nie było przepływu informacji. Jeśli ktoś o czymś powiedział pod kościołem, to ktoś inny coś usłyszał, więc jeśli informacje docierały, to w strzępach. Ludzie po tym makabrycznym mordzie musieli się bardzo bać, więc to też mogło być przyczyną zmowy milczenia - tak całą sytuację komentuje nasz anonimowy rozmówca.

Pamięć ożywa

W miejscu, gdzie zostali pochowani zamordowani mieszkańcy Kiersnówki, nie ma żadnego śladu, który wskazywałby, co tu się niegdyś stało. Jedynie w miejscu, w którym doszło do masakry, stoi kapliczka. W 1908 roku na fundamentach spalonej kaplicy mieszkańcy wybudowali murowaną, z figurką Maryi Panny Królowej Nieba i Ziemi.

- Ta kapliczka była już w opłakanym stanie, cała się rozwalała. To poszedłem w końcu do sołtysa i powiedziałem, że coś trzeba z nią zrobić - mówi Mariusz Sutuła. - No i on się za to wziął. Przy kapliczce został ustawiony nowy płotek, a stare, spróchniałe krzyże zostały odnowione. Mieszkańcy palą tu znicze.

Dom Sutuły stoi naprzeciwko kapliczki. W Kiersnówce osiedlił się jakiś czas temu. Nie jest stąd, pochodzi z Gdańska. Ale historię krwawego mordu z 1864 roku zna bardzo dobrze.

- Historia jest trochę zapomniana - przyznaje. - Ale gdybym był tutejszy i wiedział, że po drodze mogą walać się szczątki mojego dziadka czy pradziadka, to na pewno bym tak spokojnie nie siedział. Zrobiłbym wszystko, żeby je wyzbierać i pochować z godnością. A czemu tutejsi ludzie tego nie robią? Nie wiem. Może nie chcą pamiętać?

Ktoś jednak troszczy się o pamięć dawnych mieszkańców. To jedna z mieszkanek gminy Suchowola. Udało nam się z nią porozmawiać, ale chce pozostać anonimowa. Od kilku lat w parafialnym kościele na 15 sierpnia, w rocznicę krwawego mordu, zamawia mszę świętą w intencji ofiar. Robi to, odkąd przeczytała książkę Bernarda Sakowicza. Wtedy poznała tragiczną historię Kiersnówki.

- Dla mnie to są męczennicy, którzy zginęli za wiarę, a ich kości, które leżą rozrzucone na drodze, są niemal jak relikwie - mówi kobieta.

Rozliczenie zrobione

Sołtys Kiersnówki, zapytany, dlaczego do tej pory nikt we wsi nie zainteresował się leżącymi na drodze ludzkimi kośćmi, odpowiada wymijająco. Twierdzi wręcz, że nie wiedział, iż przy żwirowni szczątki niemal walają się pod nogami i pod kołami samochodów.

- Ja nie jestem tutejszy. Przyszedłem tu w prymy 53 lata temu - odpowiada, gdy pytamy o przodków.

Dopiero po chwili namysłu przyznaje, że wieś mogła upamiętnić ofiary tamtego wydarzenia wykorzystując pieniądze z funduszu sołeckiego. Budując choćby skromny pomnik czy stawiając krzyż z tablicą, gdzie byłaby opisana krwawa rzeź.

- Gdybym wiedział, że panie z gazety przyjadą, to coś byśmy we wsi pomyśleli. A tak, już za późno, rozliczenie zrobione - przyznaje z rozbrajającą szczerością.

- Cała wieś puściła w niepamięć wydarzenia sprzed 150 lat - nie ma wątpliwości Jan Bogdan. - A przecież to nasza historia, której nie da się wymazać. Tak, jak ludzie stawiają we wsiach krzyże na pamiątki np. pomorów, tak u nas powinno być wyraźnie zaznaczone to tragiczne wydarzenie. Po pierwsze trzeba wyzbierać te kości, a po drugie ustawić jakiś symboliczny krzyż w tamtym miejscu albo pamiątkową mogiłę.

Policja? Prokuratura?

Gdy o walających się w Kiersnówce ludzkich kościach rozmawiamy z Michałem Matyskielem, burmistrzem Suchowoli, widać wyraźnie, że jest kompletnie zaskoczony. Przyznaje, że nie miał o tym pojęcia. Nie znał także historii, która wydarzyła się w tej miejscowości 150 lat temu.

- Nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. Mimo, że wielokrotnie z ustnych przekazów poznałem różne historie, które miały miejsce w naszej gminie - przyznaje burmistrz.

Deklaruje, że nie pozwoli dłużej na bezczeszczenie szczątków. I, że o odkrytych kościach jak najszybciej powiadomi odpowiednie organa.

- Policja? Prokuratura? Sam nie wiem, kogo powiadomić. Muszę się zastanowić i najpierw sprawdzić, jak wygląda procedura przy tego typu odkryciach. Ale na pewno jako urząd nie zbagatelizujemy tej sprawy - zapewnia Michał Matyskiel.

Dodaje, że nie miał pojęcia, co dzieje się wokół żwirowni, bo obecnie jest zamknięta. Mimo, że gmina jest jej właścicielem, nie może stamtąd czerpać kruszywa, bo nie ma licencji na jego wydobycie.

Jan Bogdan ma nadzieję, że mieszkańcy Kiersnówki, którzy po powstaniu styczniowym zginęli w bestialskiej rzezi, w końcu odnajdą spokój.

- Jest taki program „Było, nie minęło”. Często go oglądam i widzę, że ludzie przywracają pamięć o wydarzeniach sprzed lat. Mam nadzieję, że my - jako wieś - może z czyjąś pomocą wreszcie też staniemy na wysokości zadania i odpowiednio uczcimy pamięć o naszych przodkach. Jesteśmy im to winni. I jako potomkowie, ale także jako katolicy - podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna