MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kończy się proces rolnika, który chciał spalić ARiMR

BAK
BAK
Wie, że zrobił niedobrze i wszystkich przeprosił

Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Największą krzywdę wyrządziłem sobie i swojej rodzinie - mówił w poniedziałek przed sądem Wojciech Ł., oskarżony o próbę podpalenia Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Bielsku Podlaskim. Zdarzenie miało miejsce w listopadzie ubiegłego roku.

- Dostaliśmy zgłoszenie, że ktoś chce podpalić budynek Agencji - zeznawała przed sądem funkcjonariuszka policji, która brała udział w obezwładnieniu niedoszłego podpalacza. - Po przyjeździe przed budynek Agencji zobaczyliśmy zaparkowany samochód, z którego wydobywał się dym. Z budynku wyszedł pracownik Agencji i powiedział, że ten mężczyzna znajduje się na klatce schodowej.

Policjanci rozmawiali z nim, mężczyzna też przez telefon z dyżurnym policji, ale dopiero akcja mundurowych, którzy po drabinie weszli do budynku ARiMR i od góry zeszli po schodach, pozwoliła obezwładnić mężczyznę.

Do podpalenia nie doszło. Wcześniej wszyscy pracownicy Agencji i osoby postronne zostały ewakuowane. Ucierpiała jedna, która podczas opuszczania budynku skręciła sobie nogę w stawie.

- Było realne zagrożenie życia i zdrowia osób, które znajdowały się w pomieszczeniach biurowych - mówią strażacy, którzy również brali udział w likwidacji skutków niebezpiecznego wyczynu mieszkańca Mnia. - Łatwo mogło dojść do wybuchu pożaru, ponieważ w powietrzu unosiły się opary cieczy łatwopalnej, która była rozlana na podłodze.

Potwierdza to również biegły z zakresu pożarnictwa. I również podkreśla, że było realne zagrożenie życia i zdrowia wielu osób.

- W budynku znajdowali się ludzie i to oni zostali narażeni na utratę życia lub zdrowia. Byli pracownicy, ale były też osoby postronne, a w momencie, kiedy oskarżony gaśnicą wybijał szybę w drzwiach budynku, w pobliżu znajdowała się matka z dzieckiem - twierdzi prokurator. I dodaje, iż oskarżony stawiał opór, a rozmowy i negocjacje prowadzone przez policjantów nie przyniosły oczekiwanego efektu.

- Oskarżony protestował wcześniej, ale robił to w sposób zgodny z prawem - dodaje prokurator. - Taka sytuacja, jaka się wydarzyła, nie powinna mieć miejsca.

I domaga się trzech lat pozbawienia wolności.

Obrona z kolei zwraca uwagę na szereg okoliczności łagodzących. Oskarżony bowiem, przed tym, zanim zaczął wymachiwać zapalniczką, prosił wszystkich, aby opuścili budynek

- On nie chciał nikomu zrobić krzywdy - mówi obrońca Wojciecha Ł.. - Oskarżony wręcz krzyczał, by wszyscy wyszli z budynku. Potwierdzają to pracownicy Agencji, którzy wręcz proszą, aby surowo go nie karać, bo nie chciał nikogo skrzywdzić.

- To zagrożenie faktycznie nie było duże. Nawet butla gazowa, którą zabrał ze sobą do budynku, była zakręcona. Jeden rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz poddanie się opiece psychoterapeuty to powinna być wystarczająca kara - tłumaczy obrońca.

Oskarżony przyznał, że podda się opiece lekarza i jeszcze raz przeprosił wszystkich podkreślając, że nikomu nie chciał wyrządzić żadnej krzywdy. Sąd natomiast na wniosek obrony uchylił tymczasowy areszt i oskarżony może wrócić do domu. Wyrok ogłosi 22 czerwca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna