Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kronika wypadków umysłowych: I po ptakach

Konrad Kruszewski
G. Radziewicz
Niestety, już po ptakach. A mogło być bardzo miło. "Kronika wypadków umysłowych" bardzo liczyła na romantyczny wieczór z posłanką Kempą, ale mąż, czyli pan Kempa się dowiedział. i jest po ptakach.

Mogę sobie teraz suche skórki z chleba poogryzać. Samotnie.

Szansa pojawiła się w Kielcach. Organizowali tam w PiS-ie piknik rodzinny. I jak informował plakat, podaję na odpowiedzialność "Gazety Wyborczej", na tym pikniku miała być loteria. Do wygrania - dla dzieci łakocie i zabawki, a dla dorosłych, zamiast zabawki, posłanka Kempa. W roli damy do towarzystwa, bo nagrodą była kolacja z posłanką.

Bardzo na tę romantyczną kolację liczyłem. Co prawda los na loterię nie był tani - całe 10 złotych czyli jak podejrzewam tyle, ile posłanka Kempa na kolację wydaje - ale co tam, raz się żyje! Trzeba jechać do Kielc.

Tym bardziej, że pierwotnie miał być była do wygrania kolacja z agentem Tomkiem. To się opłaciło. Facet ma gest, jego ofiary to potwierdzają. Tak, że inwestycja 10-złotowa mogła zaowocować nawet szampanem z podrabianym kawiorem.

Posłanka Kempa nie wygląda na osobę pijącą szampana, jeśli już alkohol, to raczej rozcieńczone wodą wino mszalne w proporcji 1/4 wina - 3/4 wody, więc trochę się zmartwiłem, że zamiast Tomka będzie Kempa. Potem jednak doszedłem do wniosku, że to nawet lepiej wygrać kolację z Kempą, bo to osoba znacznie ciekawsza i bogatsza - wewnętrznie.

Teraz się okazuje, że i z tego nici. Posłanka zdezerterowała. Najpierw tłumaczyła, że ona żadnej zgody na kolację ze sobą w Kielcach nie wydawała, potem zaś, że ona w ogóle kolacji nie jada.

Pomyślałem więc, że może ona rzeczywiście żałuje tych 10 złotych, ale wkrótce wyszło szydło z worka (nie mylić z posłanką Szydło), bo przyciskana do muru Kempa powiedziała: "Jeśli kolacja, to z własnym małżonkiem". I nie chodziło jej o to, że wygrywający w loterii ma w nagrodę zjeść kolację z własnym małżonkiem, ewentualnie z jej małżonkiem, czyli z panem Kempą, ale że ona zje kolację (której przypominam, jak powiedziała, nie jada) z własnym małżonkiem. A to dlatego, że małżonek, czyli pan Kempa jest zazdrosny.

Pomysł, żeby w ramach kampanii wyborczej posłanki PiS jadły kolacje z przypadkowymi obywatelami wydał mi się bardzo ciekawy. Niestety, jak widać, na drodze do jego realizacji stoją zazdrośni, zupełnie niemający poczucia odpowiedzialności partyjnej za Polskę mężowie.

Nie jadę zatem do Kielc. Perspektywa wzięcia udziału w loterii, w której los kosztuje 10 złotych, a wygraną jest kolacja posłanki Kempy z własnym małżonkiem wydaje mi się mało interesująca.

W tej sytuacji wynik wyborów wydaje się być już rozstrzygnięty. W każdym razie tak uważa eurodeputowany Kurski, który oznajmił, że wywozi swoją żonę do Brukseli. Małżonka odchodzi z pracy i emigruje z nim, bo w tym kraju, rządzonym przez Tuskowych siepaczy, życia nie ma. Zwłaszcza życia nie ma jeszcze wystarczająco młoda kobieta, czyli jego żona, która jest gnębiona w pracy. A pracę ma państwową!

Deputowany Kurski mówi to w perspektywie wyborów, które w najgorszym wariancie odbędą się za najwyżej trzy miesiące. Gdyby Kurski wierzył w to, że za trzy miesiące pracodawca jego żony się zmieni, to przecież nie ponosiłby kosztów i nie wywoził jej do Brukseli. Dałaby radę te 90 dni przetrzymać. Trochę na urlopie, trochę na zwolnieniu, jakoś by przeleciało. Ale wygląda na to, że Kurski nie wierzy, że zmieni się pracodawca, czyli że wygra PiS. Tym swoim emigracyjnym pomysłem Kurski strzelił prezesowi Kaczyńskiemu w kolano (może w Ziobro?) i to w momencie, w którym prezes ogłosił, że PiS w tych wyborach stawia na kobiety. Wygląda na to, że na niektóre kobiety będzie musiał postawić w Brukseli.

Jest oczywiście w zanadrzu zaplecze - głębokie - ale za to bardzo atrakcyjne, bo tylko nieco ponaddwudziestoletnie, czyli Sylwia Ługowska. Studentka, która wysłuchała najpierw prezesa Kaczyńskiego (z podziwem), potem na zlocie partyjnym usiadła po jego lewicy, a na koniec jeszcze raz wysłuchała, tyle że tym razem walca Straussa i postanowiła o tym poinformować na internetowym blogu cały świat. Bo ten walc wprawił ją w świetny nastrój. Przy czym "nastrój" napisała w taki sposób: "Nastruj".

Jak zatem widać, na polityka się nadaje bardzo. A na prezydenta jeszcze bardziej, ponieważ posiada podobne umiejętności co urzędująca (cierpiąca z "bulu") głowa państwa. I takie same, jak prezes PiS-u spożywający "obiat". Czyli na prezesa też się nadaje.

PS. Gdyby PiS chciał kiedyś zorganizować kolację sam na sam z ich koleżanką Sylwią, to prosiłbym poinformować mnie gdzie, kiedy i ile kosztuje los na loterię. Przeboleję ten "nastruj", o ile nie będzie on wynikiem wsłuchiwania się w walce Straussa. Mają one zdecydowanie negatywny wpływ na panią Sylwię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna