MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe Białystok. Pomoc nadlatuje z góry

Urszula Ludwiczak [email protected]
Załoga białostockiego oddziału LPR gotowa do akcji: od lewej pilot Stanisław Iwaszko, lekarz Bożena Spławska i ratownik medyczny Ziemowit Ławczyński
Załoga białostockiego oddziału LPR gotowa do akcji: od lewej pilot Stanisław Iwaszko, lekarz Bożena Spławska i ratownik medyczny Ziemowit Ławczyński
Gdy otrzymują wezwanie do potrzebującego pomocy pacjenta, mają trzy minuty, aby wskoczyć do helikoptera. Pierwszy w kabinie śmigłowca jest pilot, po nim wsiadają lekarz i ratownik.

Pilot o tym, gdzie ma lecieć dowiaduje się już po starcie, od ratownika medycznego, który przyjmuje zlecenie i do śmigłowca wbiega ostatni. To on mówi też lekarzowi, do jakiego zdarzenia lecą i jacy pacjenci będą potrzebować pomocy.

Lotnicze Pogotowie Ratunkowe wzywane jest przede wszystkim wtedy, gdy liczy się każda minuta. To najczęściej wypadki, zawały, udary. Białostocki śmigłowiec jest w stanie dolecieć do chorego w najdalszym zakątku województwa podlaskiego (np. okolice Mielnika) w 20-25 minut. Wylatuje średnio dwa razy dziennie, choć bywają i dni gdy lotów jest pięć czy sześć.

- Jesteśmy wszędzie tam, gdzie potrzebna jest jak najszybsza pomoc, ale też tam, gdzie karetka na kółkach ma problem z dojazdem, albo gdzie potrzebny jest szybki transport chorego do szpitala - mówią pracownicy białostockiego zespołu LPR.

Zgrana załoga

Białostocka podniebna karetka to od ponad dwóch lat Eurocopter EC 135 - nowoczesny śmigłowiec, doskonale wyposażony w sprzęt do ratowania życia i zdrowia. Zastąpił wysłużony, kilkudziesięcioletni MI-2 (nadal sprawny obecnie gasi pożary w Hiszpanii).

Teraz załoga ma do dyspozycji skomputeryzowany latający sprzęt. Śmigłowiec na razie lata tylko w godz. 7 - 20, choć jest gotowy do misji nocnych i jesienią czy zimą lata po zmroku.

Załogę śmigłowca stanowią lekarz (specjalista medycyny ratunkowej lub anestezjolog), ratownik medyczny i pilot. Wszyscy muszą przestrzegać określonych procedur, każdy ma swoje zadanie do wykonania.

- Gdy dostajemy wezwanie, najczęściej od dyspozytora pogotowia, mamy ściśle określony czas, w jakim śmigłowiec jest gotowy do akcji - mówi pilot Stanisław Iwaszko, kierownik białostockiego zespołu LPR.
- Gdy jest to wylot na odległość do 60 km, mamy 3 minuty na start, gdy odległość jest do 130 km - 6 minut, a na większe odległości - 20 minut. Związane to jest z koniecznością dolania paliwa, ale zasadniczo jesteśmy gotowi do akcji w 3 minuty.

Pierwszy do śmigłowca biegnie pilot, który szykuje maszynę do startu. Gdzie leci, dowie się za kilka minut.

- Mówi się, że nasz zawód to najtrudniejszy rodzaj lotnictwa, bo nie możemy przygotować się do lotu, opracować trasy, musimy być gotowi na wezwanie w kilka minut - mówi Iwaszko. - Gdy startujemy, nie wiemy gdzie lecimy i gdzie wylądujemy. Zdarza się, że trzeba szukać miejsca zdarzenia, bo zupełnie inaczej ono wygląda z ziemi niż z powietrza. Czasem ludzie informujący o wypadku na drodze mylą się o kilkanaście kilometrów. Dlatego nad szosę wlatuję już dużo wcześniej, aby wypatrywać miejsca zdarzenia.

Jeszcze trudniej znaleźć dom, w którym ktoś potrzebuje pilnej pomocy, gdy wezwanie jest do niewielkiej miejscowości, a budynek stoi np. obok lasu.

- Mieliśmy np. takie wezwanie, gdzie drogowskazem miała być przydrożna kapliczka. Szukaliśmy jej bezskutecznie, ale w końcu jakoś udało nam się znaleźć wskazany dom. Potem pytamy, gdzie była ta kapliczka, okazało się, że chodzi o taką niewielką kapliczkę... na drzewie, której z góry za nic nie da się wypatrzeć - opowiadają pracownicy LPR.

- Czasem miejscowi dają nam różne znaki z ziemi, np. machają chustkami, aby wskazać, gdzie mamy lądować.

Pilot zawsze stara się wylądować jak najbliżej pacjenta. Ale bywa to niemożliwe i trzeba na piechotę przejść kilkaset metrów albo skakać ze spadochronu. W dzień generalnie wylądować na drodze czy w polu jest łatwiej, w nocy śmigłowiec może wylądować tylko na dostosowanym lądowisku przy szpitalu, a na drodze jedynie wtedy, gdy jest oświetlona dodatkowo przez straż pożarną.

Gdy lądować trzeba w nietypowym miejscu, np. na drodze, zdarza się że jest problem, bo kierowcy stojący w korku z powodu wypadku, nie chcą przestawić samochodów.

- Czasem jak w powietrzu poczekamy chwilkę, to się cofną, ale bywa, że trzeba lądować gdzieś obok - mówi pilot.

W ubiegłym roku śmigłowiec poleciał do wypadku w okolicy Augustowa. Obok miejsca zdarzenia był parking dla samochodów, gdzie mógłby wylądować, gdyby nie to, że kierowcy stojących tam aut zamiast odjechać, wyszli z samochodów i... obserwowali helikopter.

- Nadal zdarza się, że budzimy sensację. Zwłaszcza na wsiach widok lądującego helikoptera to wydarzenie - przyznaje Ziemowit Ławczyński, ratownik medyczny. - Często jak wylądujemy, widzimy wokół tłum. Trzeba go potem rozproszyć przy pomocy policji czy strażaków, bo bezpieczna odległość od śmigłowca to 30 metrów. Czasem nie można potem wystartować, bo ludzie znowu zbyt blisko podchodzą.

Pomogą każdemu

Białostockie LPR często wzywane jest do nagłego zatrzymania krążenia, upadków z wysokości, poważnych urazów. Latem sporo jest wypadków w rolnictwie (np. uciętych palców czy rąk przez maszyny), zimą - tych związanych z pogodą i oblodzeniem. Czasem śmigłowiec to jedyne wyjście, gdy do chorego nie może dotrzeć karetka, bo są zaspy śnieżne lub roztopy.

- O tym, czy trzeba nas wezwać, zawsze decyduje dyspozytor pogotowia - mówi Iwaszko. - Na szczęście nasz numer telefonu od pewnego czasu nie jest już ogólnie dostępny i nie zdarzają nam się głupie żarty czy wezwania do bólu zęba. Ale i tak latamy dość często i do różnych zdarzeń.

W ubiegłym roku białostockie LPR wylatywało 466 razy.

Do użądleń i porodów

Kiedyś sensację budziło wzywanie śmigłowców do pacjenta użądlonego przez osę czy pszczołę, ale u osoby uczulonej wstrząs anafilaktyczny po takim zdarzeniu jest bardzo niebezpieczny dla zdrowia i życia i liczy się każda minuta.

- W sezonie jest kilka takich wezwań - mówią ratownicy. Kilka razy zdarzało im się też latać do porodów. Było nawet takie zdarzenie, że dziecko prawie się urodziło na pokładzie. Brakowało dosłownie kilku minut.

- Praca w LPR wydaje się może bardziej spokojna, niż w pogotowiu kołowym, bo wezwań w czasie dyżury jest mniej, ale są to naprawdę poważne zdarzenia, czasem takie, które bardzo obciążają psychicznie i emocjonalnie - mówią pracownicy LPR w Białymstoku. - Najtrudniejsze są sytuacje, gdy giną małe dzieci.

Śmigłowiec ma za zadanie przewieźć pacjenta do najbliższego szpitala, gdzie może mu zostać udzielona pomoc, np. z zawałowcem leci zazwyczaj do Białegostoku. Helikopterem czasem przewozi się też pacjentów do innych szpitali w Polsce. Np. gdy w regionie nie ma możliwości, aby wyleczyć osobę zatrutą tlenkiem węgla czy poważnie poparzoną. Są też przeloty między szpitalami w regionie.
To zupełnie odwrotna sytuacja, niż przed 2000 rokiem, gdy zamiast LPR w regionach działały zespoły lotnictwa sanitarnego.

- Wtedy lotów było nawet więcej niż teraz, ale innego rodzaju. Teraz latamy głównie do zagrożeń życia i zdrowia, wtedy dominowały przewozy pacjentów do różnych szpitali w Polsce - wspomina Iwaszko. - Latałem nawet 2-3 razy dziennie do Warszawy, np. wożąc dzieci na konsultacje do Centrum Zdrowia Dziecka i z powrotem.

Praca dla wybrańców
Teraz w białostockiej bazie LPR zatrudnionych jest 4 pilotów, trzech ratowników i sześciu lekarzy (ci ostatni są na kontraktach). Ale dostać się do pogotowia lotniczego nie jest łatwo. Np. ratownik medyczny musi spełnić mnóstwo wymogów. Nie wystarczy ukończenie odpowiedniej szkoły, ale potrzebne jest też doświadczenie - minimum trzy lata pracy w zawodzie i pozytywne przejście testów kwalifikacyjnych. Te ostatnie zdaje niecałe 10 proc. kandydatów.
Dlatego kadra, która pracuje w LPR jest bardzo wyselekcjonowana, to najlepsi z najlepszych.
Często ratownicy pracują w kilku miejscach w Polsce. Ziemowit Ławczyński w białostockim zespole pracuje od trzech lat. Ma kilka dyżurów w tygodniu. Pochodzi z Płocka, gdzie też pełni kilka dyżurów w miesiącu. Pracuje też w Warszawie. Gdy przyjeżdża do Białegostoku na kilka dni, nocuje w bazie, gdzie są miejsca hotelowe dla pracowników.
Napływowi są też piloci. Tylko Stanisław Iwaszko jest z naszego regionu. Z białostockim lotnictwem sanitarnym związany jest zresztą od 1981 roku, gdy jeszcze nie było LPR. Pozostali trzej piloci przyjeżdżają do Białegostoku na kilkudniowe dyżury z innych województw.
- W naszym regionie nie ma ani jednego pilota śmigłowców ratunkowych - mówi Iwaszko, który w powietrzu spędził już ok. 6 tys. godzin. - Ale problem z pilotami jest w całym kraju, a także w Europie. W tego rodzaju działalności jest bardzo wysoko postawiona poprzeczka, stanowią tak międzynarodowe przepisy. Wymagania są tak wysokie, że nie ma pilotów spełniających kryteria.
Jedynym "dostarczycielem" pilotów śmigłowców jest u nas wojsko. Na pracę w lotnictwie ratunkowym mogą zdecydować się tylko emeryci wojskowi, którzy mają wymaganą ilość godzin spędzonych w powietrzu. Ale nawet jeśli zechcą u nas pracować, to zanim taki pilot będzie mógł samodzielnie latać, mija pół roku albo rok. Dlatego część wybiera pracę za granicą.
Ale chociaż piloci czy ratownicy są spoza regionu, nie mają problemów, aby wykonywać swoje zadania. W każdym zespole LPR obowiązują bowiem takie same ścisłe wytyczne i zasady, tak, że zawsze wiadomo, co robić w danej sytuacji.
Piloci mają też ściśle określony czas pracy w ciągu doby, tygodnia, roku.
- Dyżur trwa 13 godzin, kończy się o godz. 20, ale jak akcja rozpoczyna się o 19.58, to trzeba ją doprowadzić do końca, tylko już wrócić do domu czasem nie można - mówi Stanisław Iwaszko. - Bo gdy np. zawiozę pacjenta do Warszawy i w tym czasie mój czas pracy się skończy, to muszę śmigłowiec zaparkować na Okęciu i spać w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna