Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matka wiedziała, kto zabił jej córkę

Michał Modzelewski
Grażyna Siwik, zdesperowana matka zamordowanej Katarzyny, od początku wiedziała, że za zniknięciem kobiety stoi zięć. Podczas procesu wystawiła zdjęcie swojego dziecka
Grażyna Siwik, zdesperowana matka zamordowanej Katarzyny, od początku wiedziała, że za zniknięciem kobiety stoi zięć. Podczas procesu wystawiła zdjęcie swojego dziecka
Powody ku temu są co najmniej trzy.

Po pierwsze, sprawa ma charakter niemal wyłącznie poszlakowy (brakuje ciała ofiary ) i prokuraturze będzie niezwykle trudno udowodnić, że doszło do zabójstwa. Po drugie, gdyby nie upór i determinacja rodziny kobiety, do rozprawy pewnie by nie doszło. I po trzecie - jak twierdzą teściowie oskarżonego - za to, że nie ustawali w wysiłkach, by postawić zięcia przed sądem, szykowany był zamach na ich życie...

Podejrzewali go od dekady

Rodzice Katarzyny niemal od początku podejrzewali, że to zięć stoi za zniknięciem ich córki. Pierwsza podejrzeń nabrała matka, Grażyna Siwik. Była sobota, 10 czerwca 2000 roku. O siódmej rano zadzwonił jej zięć z płaczem, mówiąc, że "Kaśka zaginęła". Kiedy teściowa przybyła na miejsce z drugą córką, Marek miał na twarzy świeże zadrapanie, biegnące od skroni do szyi. W poniedziałek miała się zacząć ich sprawa rozwodowa. Pozew złożyła Katarzyna.

- Nigdy jej nie kochał, tyle razy prosiłam, by przestał ją bić - mówiła w sądzie Grażyna Siwik. - Pamiętam, jak pokazywała mi ślady po duszeniu i siniaki po jego kopnięciach. Potwierdzały to obdukcje, które robiła kilka razy.

Jeszcze cztery miesiące przed zniknięciem kobiety, w domu małżeństwa W. w Kolnie interweniowała policja. Katarzyna złożyła zawiadomienie o znęcaniu, ale po jakimś czasie - za namową rodziny- je wycofała, bo Marek na jakiś czas "się poprawił".

Dzień po zniknięciu kobiety, jej matka z siostrą przeszukiwały cały dom i stwierdziły, że nic nie zginęło. W pralce znalazły świeże pranie, w kuchni niedokończony obiad, który Katarzyna przygotowywała na następny dzień. Nie zginęły też jej ubrania, poza tymi, które - jak ustalili śledczy - miała tego dnia na sobie.

Wątpliwości rodziny wzbudziło jednak to, jak Marek zachowywał się podczas poszukiwań zaginionej. Bardzo mało się angażował i nie miał ochoty dołożyć się do wynajęcia detektywa Rutkowskiego.

- Dziś już z całą pewnością mogę powiedzieć, dlaczego po tamtych wydarzeniach przeprowadził się do nas z dziećmi - mówi rozżalona matka ofiary. - On wcale nie chciał naszego wsparcia, a chciał obserwować, co robimy, by wyjaśnić zaginięcie naszej córki..

Do samochodu wrzucali worek

Podczas śledztwa jeden ze świadków zeznał, że tej nocy, kiedy zaginęła Katarzyna, widział ją, zaraz po godz. 22 przez okno. Kobieta żywo gestykulowała w kuchni, jakby z kimś rozmawiała lub się kłóciła. Inny świadek zaś widział - ponad trzy godziny później - podłużny worek wrzucany przez Marka W. i pracownika jego masarni Krzysztofa B. (oskarżonego o ukrycie zwłok) do samochodu tego drugiego. Pracownik zjawił się u Marka zaraz po telefonie, który mąż zaginionej wykonał po północy do swojego ojca (przez kilka lat zeznawał, że tej nocy cały czas spał).

Poza zeznaniami rodziców i kilku ważnych świadków, stanowiących najważniejsze ogniwa w łańcuchu poszlak, śledczy dysponują tylko jednym dowodem rzeczowym. Są nim spodenki podejrzanego, które matka zaginionej kobiety znalazła w koszu na brudne ubrania. Jest na nich krew ofiary.

Takich dowodów mogłoby być więcej, gdyby nie zachowanie policji, która od początku prowadziła śledztwo w niewłaściwym kierunku. Policjanci z Kolna zignorowali podejrzenia matki, że za zniknięciem jej córki stoi zięć.

- Policja od początku nas zbywała, a te spodenki, które zanieśliśmy na komendę, leżały przez trzy tygodnie pod grzejnikiem zastępcy komendanta - wspominała Grażyna Siwik. - Badania zrobili dopiero gdy ściągnęliśmy prywatnego detektywa.

Zdeterminowani jak Olewnikowie

Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie rodzice Katarzyny, którzy wielokrotnie interweniowali na różnych szczeblach wymiaru sprawiedliwości, sprawa nigdy nie trafiłaby do sądu. Śledztwo prowadziła prokuratura w Kolnie, a następnie w Łomży. Zakończyło się umorzeniem - sześć lat temu z powodu braku dowodów przestępstwa. Po interwencjach rodziny i mediów sprawa trafiła do Prokuratury Krajowej. Ta nakazała wznowienie postępowania.

Prócz śledztwa w sprawie zniknięcia kobiety, równolegle toczą się dwa istotne dla tej sprawy postępowania. Przeciwko prowadzącym sprawę policjantom do dziś toczy się śledztwo, a Marek W. będzie za kilka tygodni sądzony za zlecenie... zabójstwa swoich teściów. Miał pecha, bo o ich zastrzelenie poprosił podszytego pod gangstera oficera policji. Oskarżony nie przyznaje się do winy ani w jednej, ani w drugiej sprawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna