MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miłość jeździ na wózku

Andrzej Zdanowicz
Jan Kita z żoną Joanną
Jan Kita z żoną Joanną Archiwum prywatne
W środę Jan Kita z Bielska Podlaskiego zdał egzamin na prawo jazdy. Za pierwszym podejściem. Nie przeszkadzało mu, że nie ma rąk, ani nóg. I dzięki temu już wkrótce zabierze swoją żonę Joannę, również jeżdżącą na wózku, w wymarzoną podróż do Hiszpanii.

Jak tylko uda mi się zrobić prawo jazdy, zabiorę Asię do Hiszpanii... - planował na kilka dni przed egzaminem Jan Kita z Bielska Podlaskiego. Fakt, że nie ma rąk ani nóg nie stanowił dla niego żadnej przeszkody. Musiał, co prawda, znaleźć instruktora, który zgodziłby się go uczyć i kupić odpowiednio dostosowane auto, na którym będzie ćwiczył, a później zdawał egzamin, ale wszystko - jak to zwykle u pana Jana - zakończyło się sukcesem.

- Auta szukałem parę lat - przyznaje Jan. - Nie stać nas było na kupno nowego samochodu, a przystosowanie 15-letniego pojazdu nie opłacało się, bo to koszt ponad 10 tys. zł. W końcu udało mi się okazyjnie kupić samochód z 2006 roku, który był już przystosowany do moich potrzeb. Musiałem jedynie wstawić hamulec przy fotelu pasażera, bo taki jest wymóg w autach szkoleniowych i egzaminacyjnych.

Z zewnątrz auto Kity nie różni się niczym od innych. W środku ma nieco inną kierownicę, a wokół niej mnóstwo dźwigni. To tu bowiem znajduje się sprzęgło, hamulec, pedał gazu itp...

Jan kieruje autem tylko za pośrednictwem kilkunastocentymetrowych ramion. Jego ręce kończą się bowiem mniej więcej na wysokości łokci. 32-latek w ogóle nie ma dłoni, ale jego kończyny są na tyle unerwione, że może się nimi swobodnie posługiwać. Bez problemu podłącza więc np. komórkę do ładowarki lub komputera. Nic więc dziwnego, że z obsługą samochodu również radzi sobie wyśmienicie. Nawet wsiada i wysiada z pojazdu samodzielnie, pomocy potrzebuje tylko, gdy trzeba wstawić do bagażnika wózek. A i to razem z Asią kombinują, jak w przyszłości robić to samodzielnie.

W środę Jan zdał egzamin i wkrótce odbierze wymarzone prawo jazdy. Nie zrobił żadnego błędu, a ponoć trafił na jednego z najbardziej surowych egzaminatorów.

- Co do umiejętności Janka nie mam żadnych wątpliwości - podkreśla jego instruktor Sławomir Bolesta z bielskiej szkoły nauki jazdy „Konkret”.

Żona Janka, Asia, zachęcona sukcesem męża również zastanawia się, czy nie zrobić sobie prawka. - Może wiosną zapiszę się na kurs - zapowiada.

Od Rugby po painball

Asia ma 43 lata, Jan jest o 11 lat młodszy. Poznali się na kursie komputerowym w Konstancinie pod Warszawą. Od razu wpadli sobie w oko i zaczęli się spotykać. A nie było łatwo! Asia mieszkała bowiem w podbielskich Pilikach, a Jan - w Myszkowie koło Częstochowy. Ale w końcu postanowili zamieszkać razem w Pilikach. Są parą od 9 lat. W 2013 r. wzięli ślub cywilny, a rok temu - kościelny.

Oboje, mimo że poruszają się na wózkach, prowadzą bardzo aktywne życie. Jan jeszcze do niedawna prowadził własną działalność gospodarczą - sprzedawał aparaty fotograficzne przez internet. Aktualnie razem z Asią pracuje w Spółdzielni Socjalnej Integracja, która prowadzi w Bielsku sklep odzieżowy i Coffee Shop. Oboje działają też w Stowarzyszeniu Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „Szansa” w Bielsku Podlaskim. Jan jest jego wiceprzewodniczącym. Należy też do rady pożytku publicznego działającej przy bielskim magistracie i rady reprezentującej interesy niepełnosprawnych przy bielskim starostwie.

Oboje mają też mnóstwo pasji. Asia realizuje się artystycznie: pisze wiersze, szydełkuje i wyplata przeróżne rzeczy ze sznurka. Jan z kolei pasjonuje się komputerami, rugby i paintballem.

- Wcale nie czuję się jakiś nadaktywny - podkreśla skromnie Jan. - Ja po prostu staram się normalnie żyć. Jak każdy inny człowiek, któremu się coś chce.

Przyznaje, że uwielbia wyzwania... Kiedy kilka lat temu ktoś zaproponował mu udział w meczu rugby, bez zastanowienia zgodził się wziąć w nim udział. - Było fajnie, ale to był jednorazowy wyczyn -podsumowuje.

Dużo bardziej wciągnął go paintball. Rok temu był nawet współorganizatorem turnieju paintbolowego w Bielsku. W tym roku współorganizował go w Osmoli.

- Nie powiem, że nie czujemy się niepełnosprawni, bo zabiorą nam rentę - żartuje Jan.

- Ja czuję się niepełnosprawna tylko wtedy, gdy napotykam schody, których nie mogę pokonać na moim wózku - dodaje nieco poważniej Asia. -To nie jest tak, że możemy zrobić wszystko. Po prostu staramy się sobie radzić i być jak najbardziej samodzielni. Dopiero jeśli czegoś nie potrafimy zrobić, prosimy o pomoc.

- Kiedy trzeba naprawić komputer, to go naprawiam, jeśli trzeba coś zrobić przy samochodzie, to to robię - podkreśla Jan. - Oczywiście nie wszystko jestem w stanie wykonać sam, bo nie mam takiej siły jak w pełni sprawny człowiek.

Ale poproszony o zgranie zdjęć z komputera, bez trudu wykonuje wszystkie potrzebne czynności. Zręcznie manewrując wózkiem podjeżdża do biurka i - mimo braku dłoni - tak sprytnie podłącza wszystkie kable, że nawet przez myśl mi nie przechodzi, żeby zaproponować mu pomoc.

Mieszkanie Kitów jest tak urządzone, by z poziomu wózka mogli wszędzie sięgnąć. Nie ma tam wysokich półek, a piec stoi w kuchni, bo wygodniej do niego dojechać niż w ciasnej kotłowni.

Skąd w tej niepełnosprawnej parze taka potrzeba samodzielności? - Ja urodziłem się bez rąk i nóg, więc miałem od dzieciństwa czas, by nauczyć się sam funkcjonować - wyjaśnia Jan. - Dodatkowo moje nerwy są prawidłowo zakończone, więc moje kończyny są sprawne. Dużo gorzej mają ci, którzy stracili nogi lub ręce jako dorośli. Oni często mają wyimaginowane bóle w kończynach, których już im brakuje. Bardzo trudno jest się wtedy przystosować do nowej sytuacji i nauczyć żyć bez pewnych części ciała.

Jak podkreśla, swoją samodzielność w dużej mierze zawdzięcza rodzicom, którzy nie starali się go we wszystkim wyręczać.

- Mój ojciec, jak tylko gdzieś wychodziliśmy, nigdy mnie nie ubierał, tylko czekał, aż sam założę odzież - tłumaczy. - Gdy byłem głodny, nie przybiegał do mnie z kanapką, tylko czekał aż sam sobie przygotuję posiłek. Dzięki temu jestem na tyle sprawny, że wiele rzeczy robię samodzielnie.

- Ja też nie miałam w domu taryfy ulgowej - zastrzega Asia. - Nogi straciłam w wypadku, gdy miałam 5 lat. Mam pełnosprawną siostrę, ale w domu każdy miał swoje obowiązki i ja nie byłam z nich zwolniona. Przygotowywałyśmy posiłki i zmywałyśmy po nich naczynia na zmianę, raz ona, raz ja.

Asia z uśmiechem wspomina, że rodzice z jednej strony uczyli ją samodzielności, a z drugiej - bardzo się martwili, kiedy gdzieś sama wyjeżdżała. - Mama nie raz namawiała mnie, żebym nie jechała, bo nie widziała jak sobie poradzę np. z wnoszenim wózka do autobusu... - opowiada. - Ale zawsze jakoś sobie radziłam, koleżanki mi pomagały.

- Taka troska rodziców jest czymś zupełnie naturalnym - przyznaje z perspektywy czasu Janek. - Ja jeździłem na dyskoteki i pogoteki. I też jakoś to było. Żałuję jednak, że przed maturą nie skupiłem się na nauce i zabrakło mi trzech punktów na matmie, i oblałem. Mam zamiar to nadrobić, ale wymaga to wielu formalności, bo nie mogę znów pójść do liceum, a egzamin muszę zdawać przed komisją w Łomży.

Hiszpania czeka

Największym marzeniem tego wyjątkowego małżeństwa z podbielskich Pilik jest podróż do Hiszpanii. - Od dawna o tym myślimy i dyskutujemy - wyznaje Jan. - Ale wcześniej z pewnością wybierzemy się w krótszą trasę - na Śląsk, do teściów. Własnym autem!

Janek przyznaje, że na początku bał się prowadzić samochód. Wiedział jednak, że jest taka potrzeba, bo bardzo mu to ułatwi życie. Teraz jednak okazało się, że uwielbia spędzać czas za kierownicą. I podróżować z Asią. Tyle że Aśce przydałby się nowy wózek. Bo ten, który ma jest stary i ciężki. I trudno go wstawić do samochodu.

- Ja przez trzy lata za pośrednictwem Szansy zbierałem pieniądze z 1 proc. podatku na zakup swego wózka, który waży niecałe 5 kg - mówi Jan. - Bez problemu mogę go sam złożyć i wstawić do auta. Teraz na wózek zbiera Asia. Potrzebuje 18 tys. zł.

Oboje są na tyle kreatywni, że przy wsparciu znajomych mogliby zorganizować jakąś akcję i zebrać te pieniądze w kilka dni.

- Ale nie chcemy - mówi skromnie Asia. - Bo są osoby, które mają pilniejsze potrzeby niż my. Nie chcemy prosić o jałmużnę, a jeden procent podatku to najlepszy sposób, bo darczyńcy przekazują nam pieniądze, które i tak zabrałoby im państwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna