Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Napadli na listonosza i zamordowali go z zimną krwią

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Portret pamięciowy jednego z napastników sporządzony w 1996 roku.
Portret pamięciowy jednego z napastników sporządzony w 1996 roku. archiwum
W lesie pod Juchnowcem Kościelnym znajduje się symboliczna mogiła. Upamiętnia Jerzego Zajkowskiego, który zginął w tym miejscu 25 czerwca 1996 roku. Mimo pewnych tropów, sprawców nigdy nie udało się zatrzymać.

Miał 39 lat. Był doświadczonym listonoszem. Dobra opinia u przełożonych, lubiany przez współpracowników oraz mieszkańców terenu, który obsługiwał. - Zawsze dotrze na czas, porozmawia, pożartuje - opowiadali ludzie.

W tamtym okresie listonosze nie mieli jednak łatwej pracy. Połowa lat dziewięćdziesiątych to czasy, gdy konta osobiste zaczęły się dopiero pojawiać. Listonosze dostarczali więc nie tylko emerytury czy renty, ale też pieniądze pochodzące z innych przekazów. W swoich torbach wozili często bardzo pokaźne kwoty.

Wszelkiej maści bandyci szybko to zauważyli. Napady na listonoszy zaczęły się mnożyć. Zwykle jednak kończyło się na wyrwaniu torby. Czasami dochodziło do tego pobicie. Zabójstwa na szczęście się praktycznie nie zdarzały.

Jerzy Zajkowski nie był bezbronny. Miał przy sobie pistolet-straszak. Nikomu tym krzywdy nie można było zrobić, ale postraszyć jak najbardziej. Od huku uciekały na przykład psy, które często listonosza atakowały.

Przerobili pistolet gazowy

25 czerwca 1996 roku zaczął się jak każdy normalny dzień. Listonosz przyjechał do pracy swoim motorowerem. W budynku poczty w Juchnowcu pobrał przesyłki. Pieniędzy było sporo - grubo ponad 10 tys. zł. Składały się na to przede wszystkim renty.

Od godz. 9 J. Zajkowski jeździł od wsi do wsi. Trochę pieniędzy zdążył już zainteresowanym mieszkańcom wypłacić. W końcu przejeżdżał przez las w miejscowości Lewickie-Kolonia. Z tego lasu nigdy już nie wyjechał.

Około godz. 13 dzieci zauważyły leżące między drzewami ciało. Wkrótce na miejscu pojawili się lekarze oraz policjanci. Znaleziony mężczyzna nie żył już jednak od pewnego czasu. Na jakikolwiek ratunek było więc za późno.

Lekarze stwierdzili, że został zastrzelony. Trafiono go aż pięcioma kulami. Pochodziły z tej samej broni - pistoletu gazowego przerobionego na ostry. Ustalono, że w tym czasie listonosz miał przy sobie 12 229 złotych. Pieniądze rzecz jasna zniknęły.

Ludzie ich widzieli!

Policja i prokuratura rozpoczęły intensywne śledztwo. To była bardzo prestiżowa sprawa. Po tym zabójstwie strach padł na wszystkich listonoszy w kraju. Zaczęły się debaty, co zrobić, by do podobnych tragedii nie dochodziło w przyszłości. Niektórzy mówili o obowiązkowym wyposażeniu listonoszy w broń ostrą, inni o tym, żeby pieniądze dla ludzi woziły specjalne konwoje. Ze względu na koszty żaden z tych pomysłów realny nie był. Kwestię bezpieczeństwa listonoszy rozwiązało dopiero upowszechnienie kont osobistych. Choć i dzisiaj emerytury czy renty niektórzy dostają do domu.

Ogólnokrajowe dyskusje na temat bezpieczeństwa listonoszy nie przybliżały śledczych do odpowiedzi na pytanie, kto z zimną krwią zamordował w okolicach Juchnowca Jerzego Zajkowskiego.

Nadzieja na to pojawiła się, gdy okazało się, że bandyci pozostawili po sobie trochę śladów. Jeden z nich, to odcisk kół samochodu na żwirowej, bocznej drodze.
Najważniejsze okazały się jednak zeznania okolicznych mieszkańców. Przez kilka dni widzieli oni krążący po terenie samochód, przypuszczalnie poloneza w ciemnym kolorze. W nim znajdowało się najprawdopodobniej trzech mężczyzn. - Z ówczesnych ustaleń wynikało, że te osoby robiły tzw. rozpoznanie terenu - mówi Andrzej Baranowski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Szukali najbardziej dogodnego miejsca na atak na listonosza oraz zapoznawali się z jego zwyczajami. Nie wiadomo, jak długo to trwało. Ze sposobu przeprowadzenia napadu i z tego, że do tej pory za zabójstwo nikt nie poniósł odpowiedzialności wynika, iż amatorzy to nie byli.

Jedna z hipotez zakładała, że na swoją ofiarę czekali w lesie, w stojącym na bocznej drodze samochodzie. Kiedy listonosz podjechał motorowerem, zaatakowali. Sprawcy mogli nawet zagrodzić drogę. Wszak motorowery do astronomicznych prędkości się nie rozpędzały. Potem padły strzały. Listonosz zdążył być może wyciągnąć swój straszak, ale na nikim to wrażenia nie zrobiło.

Policji udało się sporządzić portret pamięciowy krępego mężczyzny w wieku 25-30 lat, z charakterystycznymi bliznami po ospie na twarzy.

Ani jednak to, ani nagroda w wysokości 15 tys. zł, ustanowiona przez dyrektora Poczty Polskiej w Białymstoku, ani emisja programu przez Telewizyjne Biuro Śledcze, nie doprowadziły do zatrzymania sprawców. Nie było nawet jakichś szczególnych wskazań.
Jak zwykle na terenach przygranicznych, analizowano wersję o sprawcach spoza Polski, lecz i tu do żadnych ustaleń nie doszło.

Zabójcy listonosza pozostaną więc najprawdopodobniej bezkarni na zawsze.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna