MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Puścimy w Unii bąka

Barbara Zybajło [email protected]
Bączki przypominają tancerki w ludowych strojach – mówią autorzy projektu Monika Wilczyńska i Krzysiek Smaga. – Prawie 12,5 tys. bączków trzeba było wykonać ręcznie, od toczenia przez malowanie i pudełka, w których gadżety jadą do Brukseli.
Bączki przypominają tancerki w ludowych strojach – mówią autorzy projektu Monika Wilczyńska i Krzysiek Smaga. – Prawie 12,5 tys. bączków trzeba było wykonać ręcznie, od toczenia przez malowanie i pudełka, w których gadżety jadą do Brukseli.
W piątek zaczynęła się nasza prezydencja w Unii Europejskiej. Na dzień dobry polska delegacja zaprezentuje w Brukseli... bączki. Nie fetorkowe, tylko zabawkowe.

Kolorowe bączki jednym się podobają, innym nie. Przeciwnicy mówią tak: - Jak już dajemy Unii zabawkę, to dlaczego nie procę? A zwolennicy odpowiadają, że jak taki bączek się zakręci, to da energię na cały dzień. Ale dlaczego bączek? Wersje też są dwie - że jesteśmy tacy zakręceni i odlotowi, więc ta zabawka będzie europejczykom przypominać nasz szalony charakter, albo, że jesteśmy narodem otwartym na zmiany i pełnym energii. Niech każdy wybierze sobie, co chce.

Historia unijnych bączków to opowieść o tym, jak to jest być młodym, zdolnym i brać życie za rogi. Czytajcie dla przykładu i ku pokrzepieniu serc.

Bączki jak tancerki
Projekt ma tak naprawdę dwa lata. Monika Wilczyńska, młoda mieszkanka Człuchowa, przygotowała go dla Muzeum Etnograficznego w Warszawie, ale czekał na lepsze czasy i szerokie wody. To były lalki w strojach regionalnych. Dla Unii stroje trzeba było uprościć, bo etnograficzne szczegóły w gadżecie się nie liczą. Liczy się symbol, wizja i prostota przekazu.

Dlatego na konkurs na gadżety promujące polską prezydencję w Unii, ogłoszony przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, wybrała kujawiankę, łowiczankę, opoczankę i kurpiowszczankę, przedstawione jako drewniane bączki. Cztery regiony, cztery kultury i do tego zróżnicowane, ale dobrze wyglądające w zestawieniu, pakowane po dwa. Bączki trzeba było wykonać tak, żeby z jednej strony nie zabić etniczności stroju, a z drugiej, żeby były czytelne dla odbiorcy. No i estetycznie prezentowały się w jedną całość. Kwota zamówienia też tajemnicą nie jest - za 12.400 bączków ministerstwo zapłaciło brutto 997 tys. zł. Netto 720 tys. zł.

Niebanalnie, tanio i ładnie
Na wydziale wzornictwa w Warszawie co chwilę są konkursy na gadżety. Sprawa jest trudna, bo firmy chcą, żeby było niebanalnie, tanio, ładnie i żeby symbole były jasne dla klienta. Jak w reklamie - łódka Bols nas buja i wszyscy wiedzą, o co chodzi.

Monika potraktowała Ministerstwo Spraw Zagranicznych jak klienta, który chce pokazać Unii kawałek kultury i zostawić coś po sobie - użytkowego i miłego dla oka. Bączek to jest prawdziwa zabawka dla dziecka, bo kręci się fantastycznie, ale można go też postawić na biurku i cieszy oko.

Konkurs jak konkurs, na początku wcale o nim nie myślała, bo tylko ścisła czołówka miała szanse na realizację pomysłów. Gęste sito. Wiadomość o zwycięstwie była dużym, ale miłym, szokiem.

- O kurcze. Krzysiek, wzięli! - Monika zadzwoniła do swojego chłopaka, Krzyśka Smagi i wtedy tak naprawdę zaczęła się cała zabawa.

Na początku miało być tak, że oni dają projekt i autorski nadzór, a całość wykonuje firma wyłoniona przez ministerstwo w przetargu. Okazało się, że wszystko muszą zrobić sami - błyskawicznie powstała więc firma Smaga Projektanci. 15 lutego był start. Meta 29 maja i trzeba było dobiec na czas, bo inaczej groziły poważne finansowe kary.

- 29 maja Ministerstwo Spraw Zagranicznych chciało mieć wszystko na tip-top - mówią Monika i Krzysiek. Teraz z ulgą, ale od początku wiedzieli, że czekają ich stres i robota.

Wszystko wykonywane jest ręcznie - od toczenia bączków przez ich malowanie i pudełka, w których gadżety jadą do Brukseli.

Ręczna robota
Tak więc 12.400 bączków trzeba było wytoczyć i namalować bez szablonów. Kujawiankę ot, cztery ruchy i musiała być zrobiona wirująca sukienka. Czepiano się szczegółów - a to, że linia wyszła poza sukienkę i nie ma zmiłuj się, trzeba od nowa. A w ręcznej robicie nic nie jest przecież pod sznurek. Wykonawców znaleźli w internecie - stolarz-artysta z Małopolski, też młoda firma, dogadali się. To on pomógł zorganizować manufakturę - 70 pań malowało te bączki po godzinach, po pracy. Artystycznie uzdolnione woźne, nauczycielki, sklepowe, gospodynie domowe...

Jeździli w okolice Bochni dwa razy w tygodniu na kontrole, bo jak się ma swoją firmę, to trzeba czuwać na każdym kroku. W kwietniu zrobili 7,5 tysiąca kilometrów.
- Gdybym tylko ja wziął kredyt, to uciekłbym do Nikaragui i byłoby po problemie - mówi Krzysiek.

Ale kredyty wzięła Monika, jej mama, i rodzice Krzyśka też. Ministerstwo płaciło po wykonaniu usługi. I zapłaciło, terminowo, jak trzeba.

- Samo projektowanie to była czysta wzornicza przyjemność - mówi Monika. - Wykonanie, nadzór, papierki - to dramat. Ale z drugiej strony wiemy, że jesteśmy w stanie w ciągu paru miesięcy uruchomić produkcję na 70 osób i to jest dla nas siła. Poradziliśmy sobie.

Najbardziej bolą ich podatki, ale cóż zrobić, haracz płacić trzeba. Dla nich 30 maja robota się zakończyła - jadą na urlop, żeby odpocząć. W góry? Nie broń Boże, tylko nie południe Polski. Mazury.

A zaprojektowane przez człuchowiankę bączki dopiero dziś zaczynają swoją przygodę. Czy będą kręcić Unię? Zobaczymy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna