Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skatował mnie policjant. Czy mężczyzna będzie mógł chodzić?

Tomasz Kubaszewski [email protected]
K. Tylenda przez długi czas leżał w szpitalu.
K. Tylenda przez długi czas leżał w szpitalu.
- Za co, co ja ci zrobił? - miał pytać napastnika. Ten jednak był nieugięty.

77-letni Kazimierz Tylenda ze wsi Pobondzie na Suwalszczyźnie właściwie żegnał się już z życiem. - Za co, co ja ci zrobił? - miał pytać napastnika. Ten jednak był nieugięty. Zdaniem rodziny, starszego człowieka skatował były suwalski policjant.

Mamy obawy, czy policja i prokuratura nie zamiotą tej sprawy pod dywan - mówi Maria Tylenda, żona Kazimierza. - Bo od początku jakoś oni do tego serca nie mają. Tak, jakby swojego kolegę chcieli chronić.
Tylendowie mają kilka koni. W pewien sierpniowy ranek zadzwoniła do nich żona mieszkającego w pobliżu Krzysztofa T.

- Mówiła, że nasze konie idą na ich gospodarstwo - opowiada Maria Tylenda. - A tam dużo samochodów, bo wesele właśnie mieli.

Teoretycznie konie nigdzie oddalić się nie powinny. Teren ogrodzony był tzw. elektrycznym pastuchem.

- Pewnie turyści drut przerwali, zresztą nie pierwszy raz - mówi Maria Tylenda.

Zaraz po telefonie jej mąż wybrał się na poszukiwanie zwierząt.

- Długo go nie było, a jak wrócił, to myślałam, że na jego widok wyzionę ducha - opowiada żona. - Ledwo stał na nogach, z głowy sączyła mu się krew.

Kazimierz Tylenda opowiedział, że w poszukiwaniu koni doszedł w pobliże podwórza Krzysztofa T., byłego suwalskiego policjanta. I ten miał go nagle zaatakować. Okładał pięściami po całym ciele, w ręce trzymał jakiś twardy przedmiot. Miał też grozić zabójstwem.

Potężny krwiak w głowie
- Jak wezwałam policję, to funkcjonariusz pojechał najpierw do pana T. - twierdzi Maria Tylenda. - Do nas dotarł nieco później z wersją, że męża nie mógł pobić ten mężczyzna, bo po weselu jest pijany, a Kazika skopał koń.

Policjant zawiózł jednak poszkodowanego do suwalskiego szpitala. Tam poddano go badaniom, ale żadnych poważniejszych obrażeń nie stwierdzono. Według lekarskiej obdukcji, Kazimierz Tylenda, gdyby pracował, nie otrzymałby zwolnienia powyżej siedmiu dni. To w przypadku wszelkich spraw kryminalnych bardzo ważne orzeczenie. Bo jeśli obrażenia są takie, że wykluczają pracę powyżej tygodnia, trzeba wybrać inne, ostrzejsze paragrafy kodeksu karnego.

- Mąż czuł się jednak bardzo źle - opowiada Maria Tylenda. - Bez przerwy bolała go głowa.

Rodzina wymogła w końcu na lekarzach wykonanie kolejnych badań. Odbyły się one w październiku. Okazało się, że w głowie Kazimierza Tylendy znajduje się potężny krwiak, który musi być natychmiast usunięty.
Odbyła się jedna operacja, potem kolejna. 77-letni mężczyzna wciąż przebywa w suwalskim szpitalu. Nikt nie wie, jak przebiegnie rehabilitacja.

- Czy on będzie mógł chodzić o własnych siłach? - zamartwia się żona.

Były policjant: Kopnął go koń
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy okazało się, że Tylenda jest poważnie chory, prokurator prowadzący sprawę postanowił umorzyć część postępowania dotyczącego grożenia zabójstwem. Uznał, że nie ma dowodów, iż były policjant takie groźby kierował. Nie wiadomo, po co prokurator tę decyzję podjął, skoro śledztwo i tak miało toczyć się dalej. Rodzina od tego postanowienia się odwołała. Przełożeni śledczego to uwzględnili.

- W najbliższych dniach powinna zapaść decyzja co do dalszych losów tego postępowania - mówi Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy suwalskiej prokuratury. - Zapewniam jednak, że nie ma żadnego znaczenia, iż sprawa może dotyczyć byłego policjanta.

Krzysztof T. w policji przepracował 25 lat. Większość w wydziale ruchu drogowego. Miał opinię osoby bezkompromisowej, z którą niczego nie da się "załatwić". Przekroczyłeś przepisy - płacisz, odwołania nie ma. T. był zresztą jednym z nielicznych funkcjonariuszy z suwalskiej "drogówki" niezamieszanych w głośną wiele lat temu aferę z wyłudzaniem odszkodowań za fikcyjne stłuczki samochodowe.

- Odejścia na emeryturę nikt na mnie nie wymusił - mówi. - Przepracowałem swoje, mogłem więc zająć się czymś innym.

We wsi Pobondzie otworzył gospodarstwo agroturystyczne.

- Oczywiście, że pamiętam ten sierpniowy poranek - opowiada o zdarzeniu z udziałem Kazimierza Tylendy. - Konie nagle pojawiły się przy samochodach stojących na naszym podwórzu. Mogły to wszystko stratować. Na szczęście, tak się nie stało. Uszkodzony został tylko samochód mojej żony, ale ma już on swoje lata, więc tego nawet nikomu nie zgłaszaliśmy.

Według byłego policjanta, Tylendę skopał jeden z jego koni. - Widziałem to na własne oczy - zapewnia. A dlaczego starszy człowiek miałby go pomawiać? Bo kiedyś policjant T. wypisał mu mandat. Pewnie więc się mści.

Zatargów nie było
Lekarze twierdzą jednak, że obrażenia, których doznał Tylenda powstały wskutek uderzeń zadanych ręką ludzką, a nie końskim kopytem.

- Gdyby ojca w głowę kopnął koń, to pewnie już by nie żył - dzieli się swoimi spostrzeżeniami syn, Andrzej Tylenda.

Pilnuje, by śledztwo toczyło się zgodnie z prawem. Na zdjęciach udokumentował m.in. wszystkie obrażenia ojca. Policja się o to nie pokusiła.

Maria Tylenda mówi, że z sąsiadami nigdy wcześniej nie mieli żadnych zatargów.

- Ale temu panu wciąż chyba marzy się, żeby wszystkim wypisywać mandaty - dodaje. - Tylko według takiego prawa, które on sam sobie wymyśli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna