MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śledczy: w podsuwalskiej wsi ojciec molestował córkę, a brat... gwałcił siostrę

Helena Wysocka [email protected]
archiwum
Trzynastoletnia, niepełnosprawna Karolina twierdzi, że gwałcił ją starszy brat. Od dłuższego czasu. A ojciec molestował. Też od dwóch, albo trzech lat. Obaj trafili na trzy miesiące za kratki.

Ludzie różne rzeczy gadają - mówi tymczasem matka pokrzywdzonej nastolatki. - A jaka jest prawda, nie wiadomo. Kobieta wynajęła adwokata, by bronił męża i syna. A mieszkańcy wsi, w której doszło do tragedii są w szoku.

- Co niedziela do kościoła jeździli, pierwsze ławki zajmowali - wspominają.
I dodają, że jeśli zarzuty się potwierdzą, to i stary, i młody nie mają po co wracać do domu.
- To nie ludzie, tylko potwory - mówią wprost. - Nikt im ręki nie poda.

W jednym garnku gotowali

43-letni Krzysztof i 19-letni Łukasz Wilczewscy zostali zatrzymani w ubiegłym tygodniu. Do rozciągniętej wzdłuż asfaltowej drogi wsi w powiecie suwalskim przyjechali wówczas policjanci, zapakowali ojca oraz syna do radiowozu i już ich nie wypuścili. Parę godzin później po okolicy gruchnęła wieść, że mężczyźni się pobili.

- Mówili, że ojciec przyłapał syna, jak nękał młodszą siostrę - opowiadał mężczyzna, który z siatką zakupów akurat wracał ze sklepu. - Wiadomo, dziewczynka chora jest, więc Krzysiek zdenerwował się i przyłożył gówniarzowi. A matka wezwała policję.

Dzień później wieś obiegła kolejna wiadomość, w którą ludzie nie mogą uwierzyć do dziś.
- Krzysztof został zatrzymany pod zarzutem molestowania córki, a Łukasz - zgwałcenia siostry - informuje Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Suwałkach.
Prokurator, zasłaniając się dobrem śledztwa i pokrzywdzonej trzynastolatki odmawia udzielenia jakiejkolwiek informacji. A sąsiedzi Wilczewskich gubią się w domysłach.
- Wykorzystywali od kilku lat? Pod wspólnym dachem mieszkało osiem osób - przypominają. - W jednym garnku gotowali i nikt nic nie widział?

Jak sprawa wyszła na jaw, prokuratura też nie ujawnia. Podobno organy ścigania zawiadomili pracownicy szkoły, w której pokrzywdzona się uczyła. Dyrektor placówki na ten temat rozmawiać nie chce.

- Sprawa jest w toku - przypomina. - Ważne, że dziewczynka jest już bezpieczna.

Brakowało rąk do pracy

Wilczewscy mieszkają na końcu wsi. Ze sto metrów od drogi, pod lasem, na górce. Przed domem z białej cegły rośnie kilka sosen. Obok nowa stodoła i rozwalająca się, drewniana szopa. Na podwórzu ciągnik, samochód, trochę maszyn.
- Krzysztof to niezły gospodarz - podkreślają miejscowi. - Hoduje kilkadziesiąt sztuk bydła, ma ponad 20 hektarów ziemi.

Znają go od dziecka. Uczył się w miejscowej podstawówce, a później ukończył szkołę zawodową w Suwałkach. Dalej nie kształcił się, bo - jak mówią sąsiedzi - na gospodarstwo był szykowany. Przejął je od rodziców ze dwadzieścia lat temu. Zaraz potem ożenił się z Bożeną. Kobieta, choć pochodzi z innej wsi, to mieszkała w sąsiedztwie. Jej rodzice też mieli gospodarstwo, a ich i Wilczewskich pola dzieliła tylko miedza.

- Potrzebował rąk do pracy, to się ożenił - twierdzą sąsiedzi. - Bożena nie ma nic w tym domu do powiedzenia. Podobno rządzi tam mąż i poruszająca się o kulach teściowa.
I dodają, że Bożena o wszystko musiała ich prosić. Nawet żeby własną matkę odwiedzić, pytała o zgodę. Nie zawsze ją otrzymywała. Z tego, a może i z innych powodów nie raz płakała przy drodze, na kamieniach.

Wilczewska urodziła czworo dzieci. Dwóch synów i bliźniaczki. Jedna z nich, Karolina, jest upośledzona umysłowo w bardzo lekkim stopniu. Ale, jak twierdzi sądowy psycholog, potrafi odróżnić dobro od zła. Jej siostra zaś bardzo wyróżniała się w szkole. W czerwcu tego roku, gdy kończyła "podstawówkę", dostała świadectwo z czerwonym paskiem. A Bożena odebrała od dyrektora szkoły list gratulacyjny. Podobno całą drogę niosła go w ręku i szła przez wieś z podniesioną głową. Taka była dumna z córki.

Karolina kształciła się w szkole specjalnej w Suwałkach. Jej starszy brat Łukasz zaś w suwalskiej zawodówce.

- Za bystry nie jest - opowiadają jego znajomi.- Parę razy podchodził do wewnętrznego egzaminu na prawo jazdy. Nie zdał i pewnie szybko go nie zaliczy - ironizują.
Dodają, że 19-latek aniołkiem nie był, po alkohol sięgał. Miejscowi nie raz widzieli, jak z trudem utrzymywał się na nogach. A i z butelką piwa po okolicy potrafił paradować.
- Do roboty się nie garnął - dodają rozmówcy. - Nie myślał, że z ziemi chleb jeść będzie musiał. Pracy nikt by mu przecież nie dał.

Marek Renowicki, dyrektor Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Ustawicznego w Suwałkach, w którym Łukasz się uczył mówi, że chłopak nie sprawiał problemów wychowawczych.
- To jest normalny, młody człowiek - dodaje rozmówca. - Nie przypominam sobie, by ktokolwiek miał do niego pretensje.

Dodaje, że współczuje i Łukaszowi, i jego rodzinie.
- Spotkało ich ogromne nieszczęście - zauważa.

Były dwa pożary

Krzysztof to - jak mówią sąsiedzi - człowiek interesu. Wszędzie było go pełno. Zdążył i zwierząt dopatrzeć, i pole obrobić, i dzieci do szkoły zawieźć. Choć to kilkanaście kilometrów w jedną stronę.

Mężczyzna nie pił, przed sklepem nie siedział. Sąsiedzi go lubili i wspierali. Raz, z dziesięć lat temu, gdy Wilczewskim spaliła się drewniana stodoła niemal cała wieś pomogła pogorzelisko uprzątnąć i nowy budynek zbudować. Kolejny raz sąsiedzi wsparli Krzysztofa i jego rodzinę dwa lata temu. Do dziś dokładnie nie wiadomo, z jakiej przyczyny, ale w domu wybuchł wówczas pożar. Ogień strawił dach. Trzeba było wyremontować poddasze, zrobić więźbę i ułożyć nową blachę.

- Teraz nikt mu już nie pomoże - nie ma wątpliwości wymachująca kijem staruszka. - Skrzywdził dziecko, na dodatek chore.

Co widziała matka?

Stanisław Dziemian, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Suwałkach przypomina, że nie ma prawnej możliwości monitorowania tego, co dzieje się w rodzinach wychowujących niepełnosprawne dziecko, które nie są na garnuszku pomocy społecznej.
- Rodzice pozostają bez pomocy - dodaje Dziemian. - Wystarczy, że zabraknie im roztropności i dochodzi, tak jak w tym przypadku, do ogromnej tragedii. To niezwykle przykra sytuacja.

Po zatrzymaniu obu mężczyzn bliźniaczki i ich brat trafili do rodziny zastępczej. Sąd uznał, że panujące w rodzinnym domu warunki nie wystarczają do wychowywania dzieci. Nie wykluczone, że Bożenie Wilczewskiej zostaną ograniczone prawa rodzicielskie. Ale to będzie przedmiotem odrębnego, sądowego postępowania. W ramach prokuratorskiego śledztwa natomiast organy ścigania będą sprawdzały, czy kobieta wiedziała, co dzieje się pod jej dachem. Jeśli tak, to nie uniknie odpowiedzialności karnej. W tym przypadku decydujące, zdaje się, będą wyjaśnienia dzieci. Sąsiedzi mówią, że bliźniaczki zajmowały wspólny pokój.

Wilczewska na temat aresztowania męża i syna rozmawiać nie chce.
- Nie udzielam wywiadów - ucina pytania.
Mieszkańcy wsi nie dziwią się, że Bożena jest taka powściągliwa.
- Chce, by Krzysztof wrócił jak najszybciej. Nie poradzi sobie bez niego - uważają. - Jak Wilczewski posiedzi parę lat, to majątek w marność pójdzie.
Póki co, kobiecie pomaga w obejściu brat Czy zatrzymani mężczyźnie przyznali się do winy, nie wiadomo. Prokuratura tego nie ujawnia ze względu na dobro śledztwa.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna