Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć na polu róż (zdjęcia)

Agata Kozicka [email protected]
Urodziła się, kiedy tata był w więzieniu. W wieku 3 lat chowała się przed ludźmi pod stołem. Dorastała skryta. Potem był alkohol, narkotyki, gwałt i śmierć. Jej krótkie życie nie było usłane różami, ale jej ciało porzucono - o ironio - w polu róż.
Urodziła się, kiedy tata był w więzieniu. W wieku 3 lat chowała się przed ludźmi pod stołem. Dorastała skryta. Potem był alkohol, narkotyki, gwałt i śmierć. Jej krótkie życie nie było usłane różami, ale jej ciało porzucono - o ironio - w polu róż.
14 lat temu w Holandii znaleziono ciało martwej dziewczyny. Teraz okazało się, że to Polka.
Przed 18. urodzinami Małgosia poinformowała macochę, że wyjeżdża do Niemiec.
Przed 18. urodzinami Małgosia poinformowała macochę, że wyjeżdża do Niemiec.

Przed 18. urodzinami Małgosia poinformowała macochę, że wyjeżdża do Niemiec.

Było to w czerwcu 1996 roku. Pod Lottum w Holandii znaleziono ciało młodej dziewczyny. Tamtejsi mieszkańcy pochowali ją na cmentarzu wśród swoich. Na pogrzeb przyszło kilkaset osób. Nad grobem postawiono biały krzyż. Bez imienia.

Przez 14 lat na grób Rozen-meisje, czyli Różanej Dziewczyny, przynosili świeże kwiaty i znicze. Zapalając, zastanawiali się, kim była... Skąd? Czy ktoś jej nie szuka? Czy kiedyś będą mogli wyryć w białym krzyżu jej imię?

I kiedy w czerwcu tego roku policja niemiecka trafiła, dzięki badaniom DNA, na ślad mordercy, dowiedzieli się, że była Polką o imieniu Małgosia. Za pośrednictwem holenderskiego dziennika "Dagblad de Limburger" zwrócili się do polskiej "Gazety Pomorskiej" o pomoc w poszukiwaniu jej bliskich.

W sierpniu br. "Gazeta Pomorska" opisała historię nieznanej dziewczyny pochowanej w 1996 roku w Holandii. A właściwie tylko fragment tej tragicznej historii. Z nadzieją, że w końcu gdzieś w Polsce znajdzie się rodzina Małgosi, która opowie pozostałą część...

Znalazła się w weekend Wszystkich Świętych. A oto cała historia krótkiego i nieszczęśliwego życia Różanej Dziewczyny:

Szare dzieciństwo
Małgosia urodziła się w marcu 1976 roku. Późny Gierek. Na potęgę powstają osiedla z wielkiej szarej płyty, dzieciaki chodzą do szarych szkół tysiąclecia i nawet pomarańcze - te kubańskie, które "rzucili" w GS-ie - są zielone, a nie pomarańczowe.

Andrzej Wyka wychodzi z zakładu karnego. Jego partnerka Krystyna ma dla niego niespodziankę - córkę, którą nazwała Józefa. Skąd takie imię?

- A nie wiem. Rzeczywiście nikt go nie lubił. Ona kazała na siebie mówić Małgosia. Andrzej miał to załatwić formalnie, w urzędzie zmienić jej dane, ale nigdy jakoś nie znalazł czasu - opowiada Krystyna.
Rzeczywistość była szara, gdy Małgosia się urodziła i równie szara, gdy dorastała. Ojciec szybko ją zabrał od matki do swojego domu rodzinnego w Zieleńcu - osiedlu przytulonym do Gorzowa Wielkopolskiego. Na parterze mieszkali jego rodzice, obok - głuchoniemy brat, a on z małą dziewczynką w pokoiku jakieś 4 metry na 3. Piec kaflowy, umywalka, do której wodę trzeba było przynosić z pompy na podwórzu.

Bywało jednak naprawdę wesoło. Na przykład wtedy, kiedy dziadek Jan miał dobry humor.

- Wyciągał harmoszkę i grał. I pokazywał swoje pasiaki z Oświęcimia i ten czerwony znak z numerem. Czasami wspominał, jak trafił do obozu koncentracyjnego... - przypomina Dorota Jurdeczka, przyszywana siostra Małgosi.

To właśnie do Doroty mamy, Danuty Jurdeczki, zbliżył się Andrzej po tym, jak zostawił Krystynę. Od Danuty chłop też wcześniej odszedł zostawiając ją z trójką córek.

- Małgosia przychodziła z Andrzejem do mnie. Bawiła się z moimi dziewczynami. Miała może 2,5 roku. I tak zostali - wspomina pani Danuta.

Mamo? Ciociu?
Ale nie było lepiej. Sąd kolejno oboje biologicznych rodziców Małgosi pozbawił władzy rodzicielskiej. Prawną opiekę przyznał właśnie Danucie Jurdeczce.

- Chcieli ją do domu dziecka dać. Ja nie dałam. Przyzwyczailiśmy się. Czasem mówiła do mnie "ciociu", czasem nawet "mamo".

Kochała ją pani?

- Tak, ja ją lubiłam. Ona była dla mnie dobrą dziewczynką, tylko zagubioną - macosze słowo "kochałam" przez gardło nie przechodzi. - Jak ktoś do mnie przyszedł, czy ktoś krzyknął, to ona się chowała pod stół, taka była wystraszona - pamięta. - Nieśmiała była. Miała wszystko schowane w sobie. Bała się i dusiła to w sobie...

Dlaczego?

Pani Danuta zna odpowiedź:

- To dziecko szarpane było.

A jej córka wyjaśnia: - Bo jak ojciec się wkurzył, jak chciał sobie popić, to wyprowadzał się na jakiś czas do siebie na Zieleniec. Śpiewał nam: "To jest moje miejsce, to jest mój ciasny, ale własny kąt" i spierniczał tam. Zabierał to biedne dziecko ze sobą. Miesiącami tam hulał, a ona była przy nim.

Danuta Jurdeczka: - Później do mnie wracał...

Ale już Małgosia nie zawsze wracała. Bo czasami to prawdziwa mama ją brała do siebie.

- Wprawdzie sąd mi zabrał prawa, ale ja ją porywałam. No, z przedszkola na przykład - wspomina Krystyna Zjawiona.

I tak było do końca szkoły podstawowej.

- Uczyła się, powiedzmy, średnio - mówi Krystyna Zjawiona pokazując jedyne dwa zdjęcia Małgosi, jakie ma. Zrobione podczas szkolnej "gwiazdki". Małgosia odbiera od Świętego Mikołaja prezent. Może ma 11, może 12 lat. Mama nie pamięta. Próbuje jakby znaleźć wskazówkę na zdjęciach. Kiedyś były kolorowe, ale przez te lata wyblakły. Są szare.

Czy życie Małgosi nabrało rumieńców, gdy poszła do szkoły średniej? Może najwyżej smaku.

- Lubiła gotować, to wybrała szkołę zawodową gastronomiczną - przypomina Danuta.

- A tam się rozszalała. Był alkohol, ponoć też narkotyki - opowiada Dorota. - A że nas mama trzymała krótko i nie pozwalała chodzić na dyskoteki, to się Małgośce nie podobało. Dlatego do Andrzeja, na Zieleniec wolała jechać. Tata jej na wszystko pozwalał. A ona nie marnowała okazji, by szaleć.

W czerwcu 1993 roku wracała z imprezy. Do samochodu wsiadła też koleżanka i tata. Wszyscy pijani. Za kierownicą 17-letnia wówczas Małgosia. Nie miała prawa jazdy. Uderzyła czołowo w busa. Wszyscy przeżyli, ale obrażenia były poważne: połamane kości nóg, ręki, miednicy, czaszka ojca.

Ze szpitala wyszła prosto do matki. I już wtedy, zdaniem macochy Małgosi, nie było jak jej pomóc.

- Nie, nie było już nad nią kontroli. Pomieszkiwała z jakimś facetem. Już była zagubiona - mówi Danuta.

Turkom kawę parzyć
Pewnego marcowego dnia 1994 roku przyszła do macochy. Stanęła naprzeciwko niej w gościnnym pokoju i oświadczyła: - Teraz już się nie musisz mną opiekować. Ja za trzy dni kończę 18 lat. Wyjeżdżam do Niemiec Turkom kawę parzyć.

Macocha nie uwierzyła. - Ja do niej, że: "Ja ci dam! Będziesz Turkom kawę parzyć? Ty na dupie będziesz zarabiać. Ty się lepiej za szkołę zabierz!"

- I ona uderzyła wtedy mamę w twarz - pamięta Dorota.

Pamięta dobrze, bo to był ostatni raz, kiedy widziały Małgosię. Wyszła z domu i znikła dla nich na zawsze. Ponoć wujek widział ją później w Polsce. Ponoć dała mu pieniądze na taryfę. Odpierniczona była ponoć "jak nie wiem co". Ponoć z jakimś facetem. Ponoć dużym. Ponoć, bo wujek zmarł kilka miesięcy temu. Już nie potwierdzi.

Mama za to, Krystyna, jej syn Hieronim i synowa Lidia widzieli Małgosię później w 1995 roku. Przyjechała z Niemiec. Rzeczywiście dobrze wyglądała.

- Zapytałam ją, co tam robi. I, jakby to było wczoraj, widzę ją uśmiechniętą od ucha do ucha. Powiedziała: "Jajka smażę" - wspomina Lidia, bratowa.

Oczywiście nie uwierzyła. - Gdyby powiedziała, że zmywa naczynia w restauracji, to byłoby prawdopodobne. Ale kto jajka smaży?

Brat uwierzył. - Małgosia spokojna była. Nie wierzę, żeby z własnej woli pracowała jako prostytutka. Zmuszali ją do tego - wyjaśnia.

Mama uwierzyła? - Nie. Przecież wiadomo, po co pojechała.

Po co?

- No do pracy, jak każda wtedy - odpowiada unikając odpowiedzi wprost.

Czemu nic nie zrobiła? - Bo to by nic nie dało. Uparta była. Jak coś postanowiła, to nie można było jej tego wyperswadować.

I wtedy widzieli ją po raz ostatni. Wyjechała znowu. Jesienią. Już na zawsze.

- Spotykałam czasami Andrzeja, to się pytałam, czy wie, co tam u Małgośki - opowiada mama. - Ale nie odzywała się do niego.

A on jeszcze w 1996 roku wsiadł z sąsiadem w samochód, pojechali do Berlina szukać Gośki. W małym barze usłyszał, że wyszła bogato za mąż i nie chce, żeby ją szukali. A nawet gdyby chciała, to gdzie mieli ją szukać?

Mówią, że zgłaszali zaginięcie kilkukrotnie.

- Ale ja już od jakiegoś czasu czułam, że ona nie żyje - mówi bez emocji matka. - Śniło to mi się.

- Choćby miała największy żal do nas, to by się do ojca czy matki odezwała. A tu nic. Więc pomyśleliśmy, że może jednak nie żyje - przyznaje macocha.

A mimo to, kiedy mogli wnosić o wydanie aktu zgonu, żeby zorganizować symboliczny pogrzeb, to tego nie zrobili.

- Nie, nie, nigdy w życiu. Nie mogliśmy. Jak jej ojciec w 2009 popełnił samobójstwo i był chowany, to liczyliśmy, że skądś się jednak dowie i przyjedzie na pogrzeb - zaznacza Dorota.

Nie przyjechała. Nie żyła już od czerwca 1996 roku.

Czerwona uliczka
Jak do tego doszło? Tej części historii Małgosi jeszcze nie znamy. Śledztwo prowadzi niemiecka policja. Wiemy, że o morderstwo podejrzany jest Erich Kurt Lange z Kolonii. Wiemy, że Małgosia prawdopodobnie zarabiała w nocnych barach.

Może jej życie z szarego zrobiło się czerwone, jak rubin w pierścionku, który Małgosia dostała od dziadka tuż przed wyjazdem na "Zachód". Czerwone jak neony nocnych klubów. Czerwone jak seksowna sukienka, którą nosiła pracując na "czerwonej" ulicy. Może czerwone jak krew, którą narkomanka zasysa do strzykawki po wkłuciu się w żyłę, by podać sobie kolejną działkę, dostarczoną może przez Ericha Kurta Lange. Ale tego jeszcze nie wiemy.

Skąd wiemy, że to jej ciało znaleziono w Holandii na polu róż?

Policja pobrała próbki DNA od matki. Weszła do pokoju Andrzeja Wyki, prawie nie ruszonego od jego samobójczej śmierci, i zebrała materiał genetyczny z pędzla do golenia, grzebienia, szczoteczki do zębów. Czekamy na wyniki. Ale rodzina wie, że badanie DNA to tylko formalność. Zbyt dużo się zgadza. Czas, pierścionek z rubinem, twarz, nawet jeśli pośmiertnie napuchnięta, blizny i ślady po śrubach, którymi zespolono Małgosi kości nogi po wypadku samochodowym.

- Kiedy tylko będzie potwierdzenie, to wsiadamy w samochód i jedziemy na jej grób - informuje zdecydowanie brat Hieronim. Jemu chyba najtrudniej pogodzić się ze śmiercią Małgosi. Cały czas wierzył, że siostra wróci...

Na potwierdzenie czeka też burmistrz Lottum, żeby móc na białym krzyżu wyryć imię i nazwisko Różanej Dziewczyny, formalnie: Józefy Wyki. Czy do Polski wrócą jej szczątki? - Chcielibyśmy - podkreśla brat.
"Dagblad de Limburger" wraz z burmistrzem Lottum oraz polskimi organizacjami w Holandii już organizują pomoc w tej kwestii.

Gdyby jej grób był w Gorzowie, to Danuta Jurdeczka też regularnie by go odwiedzała. Przypatruje się fotografiom ciała Małgosi i podejrzanego o jej zamordowanie Langego. - Gosia! Widzisz, dziecko kochane, co ty zrobiłaś sobie. Co ty narobiłaś!

Cygan, kundel, którego przyprowadziła do domu jako przybłędę i którym się wiele lat temu zaopiekowała, teraz ślepy już prawie, siedzi pod stołem. Tak jak kiedyś Małgosia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna