MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Surowi Rodzice TVN: Gospodarzom z naszego regionu zostały sińce

Paweł Tomkiewicz [email protected]
Po kilku dniach Lidii i Janowi Brodowskim udało się dojść z Polą (blondynką) i Martyną (z prawej) do porozumienia. Jak minął im wspólny tydzień będziemy mogli zobaczyć już w najbliższą niedzielę o godz. 20 w nowym odcinku "Surowych rodziców" w TVN-ie.
Po kilku dniach Lidii i Janowi Brodowskim udało się dojść z Polą (blondynką) i Martyną (z prawej) do porozumienia. Jak minął im wspólny tydzień będziemy mogli zobaczyć już w najbliższą niedzielę o godz. 20 w nowym odcinku "Surowych rodziców" w TVN-ie.
Kryzys przyszedł już drugiego dnia. Nie byli w stanie zapanować nad dwiema 14-latkami. Nawet ekipa, która kręciła kolejny odcinek "Surowych rodziców" spakowała już kamery. Program miał zostać przerwany.
Kiedy Martyna i Pola zmieniły styl bycia, zaczęły pomagać swoim telewizyjnym rodzicom. - Robiły wszystko, nawet gotowały - wspomina Lidia Brodowska.
Kiedy Martyna i Pola zmieniły styl bycia, zaczęły pomagać swoim telewizyjnym rodzicom. - Robiły wszystko, nawet gotowały - wspomina Lidia Brodowska.

Kiedy Martyna i Pola zmieniły styl bycia, zaczęły pomagać swoim telewizyjnym rodzicom. - Robiły wszystko, nawet gotowały - wspomina Lidia Brodowska.

Pola i Martyna mają po 14 lat. Obie nałogowo palą papierosy. W chwilach gniewu nie panują nad emocjami. Gdy nie mają innych argumentów, uciekają się do przemocy - są agresywne, potrafią bić, kopać. Przekonali się o tym Lidia i Jan Brodowscy ze wsi Możne koło Olecka, którzy zgodzili się na udział w programie "Surowi rodzice". Pola i Martyna na tydzień wprowadziły się do ich domu.

- To była przygoda życia. Kiedy dziewczyny wyjechały, odetchnęliśmy - przyznają z ulgą Brodowscy.

14-latki nie wyglądały na dzieci

Lidia i Jan Brodowscy prowadzą pod Oleckiem gospodarstwo agroturystyczne Sadyba. Z uwagą śledzą wszystkie odcinki programu "Surowi rodzice" w TVN-ie. W poprzedniej edycji jeden z nich kręcony był również w okolicy Olecka. Do domu Anny i Lecha Marczaków w Giżach przyjechała wówczas na tydzień dwójka niesfornych 16-latków - Kamila z Kętrzyna i Dawid z Poznania.

- Ludzie nie wierzą w to, co widzą w telewizji. Myślą, że to jest wyreżyserowane, a dialogi zaplanowane. Ale to nieprawda. To jest samo życie. Sami się o tym przekonaliśmy! - mówi Jan Brodowski.
Pomysł udziału w programie zrodził się już w ubiegłym roku.

- Po obejrzeniu jednego z odcinków poprzedniej serii byłam wstrząśnięta - wspomina Lidia Brodowska. - Wzięły w nim udział dwie dziewczyny. Trafiły po opiekę bardzo surowej mamy, która zachowywała się jak żandarm. Wydawało mi się, że to złe podejście do dzieci, że trochę za mocne...

I wtedy pomyślała, że sama by chętnie spróbowała poradzić sobie z niesfornymi nastolatkami. W końcu bez większych problemów udało jej się wychować swoje dzieci, które już się usamodzielniły i poszły "na swoje". Po konsultacji z mężem wysłała zgłoszenie do programu. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Odbyło się pierwsze spotkanie, później następne.

- Ale im było bliżej programu, tym bardziej się zastanawiałam, kto do nas przyjedzie, czy sobie poradzimy... - wspomina kobieta. - Kilka razy zmieniałam decyzję, ale w końcu powiedziałam: tak.
Jedenastoosobowa ekipa telewizyjna we wsi Możne zjawiła się w styczniu br. Razem z nimi przyjechały bohaterki odcinka - Pola i Martyna. Jedna z Warszawy, druga - z Wołomina. Rówieśniczki, 14-latki.

- Pola to warszawianka, typowa gwiazda ze śródmieścia. Zarówno ona jak i Martyna wyglądały na 19-20 lat - Lidia Brodowska na początku była lekko przerażona. - Obie wystylizowane, ze sztucznymi minami.

Nie wyglądały na dzieci!

Nastolatkowie biorący udział w programie, w nowych domach, do których trafiają na tydzień, muszą podporządkować się pewnym zasadom. Dotyczą one m.in. zakazu palenia papierosów i przeklinania.
- Tymczasem Pola z Martyną nie przestrzegały żadnych zasad! Były agresywne, co chwilę przeklinały i oczywiście paliły papierosy - narzeka Jan Brodowski. - Przez dwa pierwsze dni pobytu udało im się złamać wszystkie zasady. No, może poza jedną, dotyczącą rannego wstawania. Byłem w szoku, gdy wstały punktualnie.

Pani Lidia dodaje, że dwa pierwsze dni pobytu nastolatek w mazurskim domu to była ciągła walka.
- Kiedy prosiliśmy je o coś albo gdy słyszały od nas "nie", odpowiadały agresją - wspominają gospodarze. - W furii nie panowały nad sobą. W chwilach złości potrafiły kopać! Po ich wyjeździe zostały nam siniaki na nogach. Nie szanowały nikogo. Wyzywały wszystkich.

Nawet reżyserowi się oberwało!

Jednak głównym problemem nastolatek była nieumiejętność porozumienia się z własnymi rodzicami i młodszym rodzeństwem. Rodzina Brodowskich chciała im pomóc nad tym popracować. Nic z tego jednak nie wychodziło, bo dziewczyny w ogóle nie chciały rozmawiać na trudne tematy.

- Nie wiedziałem, że tacy ludzie żyją - pan Jan był przerażony. - Pola ma siedmioletniego brata i - jak twierdzi - najlepiej dla niej byłoby, gdyby nie żył. Matka jest dla niej wrogiem, Pola jej nie toleruje. Ma za to dobry kontakt z babcią w Bieszczadach, o niej sporo mówiła.

Kryzys przyszedł drugiego dnia

Miarka przebrała się, kiedy Pola uciekła z domu Brodowskich. Mimo zakazów i 20-stopniowego mrozu, poszła na piechotę w kierunku Olecka, do zajazdu. Tylko po to, żeby zdobyć papierosy. Surowi rodzice odnaleźli ją po 1,5 godzinie. Ale nie chciała wracać. Była uparta. Do samochodu Brodowscy zaciągnęli ją na siłę.

- Kiedy wróciłyśmy do domu, robiłam wszystko, żeby się nie rozchorowała - wspomina pani Lidia. - Włączyłam jej saunę, przygotowałam gorącą kąpiel. A ona, kiedy już wyszła po godzinie z wanny zapytała, czy jeszcze wieczorem może prosić o saunę. Wtedy załamałam ręce. Pola czuła się jak na mazurskich wakacjach. Nie chciała współpracować.

Już drugiego dnia Brodowscy postanowili przerwać program. Poprosili reżysera, żeby zastanowił się, czy ma to sens. Trzeciego dnia ekipa spakowała się i wróciła do hotelu.

Pan Jan bardzo przeżywał całą sytuację. A jako że jest chory na serce, poszedł się wyciszyć na długim spacerze. Wtedy pani Lidia postanowiła przeprowadzić z Polą i Martyną rozmowę "ostatniej szansy". Już bez kamer i mikrofonów. Warunki były jasne - albo zostają i stosują się do zasad panujących w domu, albo wracają do swoich rodzin.

- Po trzech godzinach doszłyśmy do porozumienia - wspomina kobieta. - Dziewczyny się chyba przestraszyły, że to koniec programu. Obiecały, że nie będą już ze mną walczyć.

Dzięki temu porozumieniu powstały kolejne zdjęcia do odcinka, który zostanie wyemitowany w najbliższą niedzielę. A Pola i Martyna rzeczywiście się trochę zmieniły.

- Zdarzały im się chwile szczerej rozmowy, głównie kiedy razem coś robiłyśmy - potwierdza pani Lidia. - Przełamały się i pomagały nam we wszystkim, o co prosiliśmy. Razem gotowałyśmy, a nawet - mimo że było już po świętach - razem robiłyśmy ozdoby, żeby mogły je później dać swoim mamom w prezencie.

- Pracy nie było dużo, ale tak około pół godziny dziennie musiały coś porządnego robić - wtrąca mąż Lidii. - Mamy takie mini zoo dla naszych gości. I pewnego dnia dziewczyny nawet same poszły posprzątać stajnie. A na początku, kiedy przyjechały, to nawet nie chciały tam wchodzić. Kiedy zaś zmieniły swoje nastawienie, zorganizowaliśmy im jazdę konną i kulig. Pod koniec pobytu nawet nas przeprosiły.

Po tygodniu spędzonym pod Oleckiem Pola i Martyna wróciły do swoich domów. Czy ten tydzień u surowych rodziców coś im dał? Czy dziewczyny choć trochę zmieniły swoje postępowanie?
- Pola była prowodyrką, dominowała. Jest silna, uparta, ale też inteligentna. Popisuje się. Ten pobyt jednak był zbyt krótki, żeby się zmieniła - uważa Lidia Brodowska. - Jeśli w domu nie ma wzorców, to ten tydzień nic jej nie da. Nie wierzę, że dogada się z matką.

Brodowscy nie mają z dziewczyną kontaktu. Jednak od czasu do czasu obserwują jej aktywność w internecie, na portalach społecznościowych. I - jak mówią - po zdjęciach i opisach, które zamieszcza, nie widać zmian. Dalej pali i za papierosy jest gotowa zrobić wszystko.

- Martyna jest z kolei bardziej wpływowa, uległa. I wydaje nam się, że pod wpływem programu jeszcze bardziej złagodniała, że się zmieniła - podsumowują Brodowscy. - Ale co będzie później, ciężko powiedzieć. Jeśli w domu nic się nie zmieni, to niewłaściwe zachowanie wróci...
Zdaniem surowych rodziców z Mazur, do wychowywania krnąbrnych nastolatek potrzeba dużo cierpliwości.

- Bo te dziewczyny są naładowane agresją - kwitują.

Nigdy więcej!

Rodzinie Brodowskich powrót do normalnego życia zajął kilka dni. Chociaż jeszcze jakiś czas po wyjeździe telewizyjnej ekipy mieli wrażenie, że ciągle wokół nich są włączone mikrofony i kamery.

- Ten tydzień był bardzo męczący - wspomina pani Lidia. - Wieczorami, kiedy siadaliśmy na ostatnią rozmowę przed kamerami, podsumowującą dzień, nie mieliśmy nawet siły mówić. Byliśmy ubici zachowaniem nastolatek. Kiedy wszyscy wyjechali, odetchnęliśmy z ulgą. To była przygoda życia, ale już nigdy więcej! Śniło nam się to jeszcze przez dwa tygodnie...

Surowi Rodzice TVN: Gospodarzom z naszego regionu zostały sińce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna