MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trudno jest być dzisiaj gejowskim pisarzem

Urszula Krutul
- Moja homoseksualna orientacja nie jest czymś, co niosę jak sztandar - mówi pisarz Mikołaj Milcke.
- Moja homoseksualna orientacja nie jest czymś, co niosę jak sztandar - mówi pisarz Mikołaj Milcke.
15 listopada 1985 roku był dla 11 tysięcy polskich mężczyzn najgorszym dniem ich życia - mówi pisarz Mikołaj Milcke. - Zostali zatrzymani przez Milicję Obywatelską, a ich jedyną „winą“ było to, że byli gejami. Do ich dramatów nawiązuje moja książka „Różowe kartoteki“.

- W tę niedzielę przypada 30. rocznica akcji „Hiacynt”. To właśnie do niej nawiązuje twoja najnowsza książka „Różowe kartoteki”. Mógłbyś przypomnieć naszym młodszym czytelnikom, na czym polegała i po co ją zorganizowano?

- Myślę, że nie tylko młodszym trzeba przypomnieć, czym była akcja „Hiacynt”. Wielu jest też starszych, którzy wtedy, czyli 15 listopada 1985 roku, byli już dorośli, a nie mają świadomości, że ten dzień dla tysięcy mężczyzn był jednym z najgorszych dni życia. Właśnie wtedy do ich domów, szkół, zakładów pracy weszli milicjanci i bez powodu zatrzymali wielu ludzi, których jedyną „winą“ było to, że byli gejami. Podobna akcja została powtórzona w 1986 i 1987 roku, ale już z mniejszym natężeniem. Najbardziej zmasowane działania miały miejsce w końcówce 1985 roku.

- Jak je tłumaczono?

- Były różne tłumaczenia. Od takich, że środowisko gejowskie było kryminogenne i należało je inwigilować ze względów bezpieczeństwa, przez takie, że były przestępstwa na gejach i chciano ich w ten sposób chronić. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że chodziło o znalezienie haków na działaczy opozycji demokratycznej wśród których byli też oczywiście homoseksualiści. W tamtych czasach informację o tym, że ktoś jest gejem wykorzystywano do szantażowania go. Zatrzymany gej, który mógł mieć rodzinę, dostawał propozycję „nie do odrzucenia“: albo zaczyna współpracę z SB i donosi na kolegów, albo jego tajemnica wyjdzie na jaw. To samo dotyczyło gejów żyjących z mężczyznami, którzy nie chcieli wychodzić z szafy. Należy pamiętać, że były to zupełnie inne czasy niż dziś. I wielu, ze strachu, szło na taką współpracę. Pisząc „Różowe Kartoteki” rozmawiałem z ofiarami „Hiacynta”. Tym bardziej więc cieszę się, że dziś o tym rozmawiamy, że ta rocznica nie przejdzie bez echa.

- Dlaczego?

- Bo to wydarzenie zapomniane, a o takich momentach w historii nie wolno zapominać. Kilkanaście tysięcy mężczyzn uczestniczyło w upokarzających przesłuchaniach. Pytano ich o najintymniejsze szczegóły życia, z ulubionymi technikami seksualnymi włącznie. Zbierano ich odciski palców, fotografowano na ściance z miarką. Jak przestępców. A dziś tak naprawdę nie wiadomo, co się z zebranymi wówczas materiałami stało. Instytut Pamięci Narodowej twierdzi, że „różowych teczek” nie ma. Wskazuje na Komendę Główną Policji i archiwa wojewódzkich komend policji. Policja sama do końca nie wie, czy i w jakim zakresie dysponuje tymi archiwami. De facto nie wiadomo, gdzie jest 11 tysięcy dokumentów. Nawet jeśli w każdej z tych teczek miałaby być jedna kartka, to liczba jest imponująca. A okazuje się, że diabeł je nakrył ogonem. Należy dodać, że te akta mogą dotyczyć przecież czynnych polityków. Należy je albo zniszczyć, albo oddać ofiarom, a nie udawać, że nie ma tematu. Aż strach pomyśleć, że różowe teczki sprzed 30 lat mogłyby być wciąż w użyciu i służyć krzywdzeniu kogokolwiek.

- Myślisz, że taka sytuacja, jak ta z 1985 roku, ma szansę się powtórzyć?

- Myślałem, że nie. Ale przyjaciółka pokazała mi ten problem z innej perspektywy. Co z tego, że geje żyją dzisiaj zupełnie inaczej, że strach przed ujawnieniem orientacji jest mniejszy, że prezydent jednego z dużych miast jest gejem, a wcześniej był posłem, że są homoseksualiści, którzy pojawiają się w telewizji, bo są znani? To tylko jedna strona medalu. W świecie biznesu czy polityki, kultury i sportu jest wielu gejów ukrytych, którzy mają rodziny, piastują bardzo ważne funkcje. I oni są absolutnie świetnym materiałem na akcję „Hiacynt 2”. I tak sobie pomyślałem, że w 2015 roku, 30 lat po pierwszej akcji „Hiacynt”, akcja „Hiacynt 2” jest jak najbardziej możliwa. I włosy się jeżą na myśl, że komuś coś takiego mogłoby przyjść do głowy. O ile jeszcze nie przyszło. Mam nadzieję, że nie poniosła mnie fantazja pisarza.

- Tym bardziej, że teraz, w dobie internetu, łatwiej jest inwigilować ludzi.

- Dużo łatwiej jest zrobić zdjęcia, nakręcić film. Dużo łatwiej jest zdobyć dowód na to, że ktoś jest gejem, a nie chce, żeby ta informacja wyszła na jaw. Wyobrażam sobie, że są ludzie, którzy chcieliby mieć takie teczki na różne osoby, by w odpowiedniej chwili je wykorzystać. Chociaż i bycie całkiem jawnym gejowskim pisarzem w dzisiejszych czasach jest dosyć trudne...

- No właśnie. Ty również jesteś homoseksualistą i piszesz o swoim środowisku. Co w tym trudnego?

- Przy „Geju w wielkim mieście”, mojej pierwszej książce, która wyszła 4 lata temu, było mi trochę łatwiej. Dziś czuję, że społeczeństwo bardzo skręciło na prawo. Widać to nie tylko w wynikach wyborów, ale także w postrzeganiu gejów, uchodźców, każdego kto jest w jakiś sposób inny. Ciężko jest dzisiaj sprzedać książkę w ogóle. Książka o geju to jeszcze trudniejszy etap gry. Media nie są zainteresowane kulturą, poza tym trochę się boją kontrowersji, nie bardzo chcą takie tematy poruszać. Oczywiście, moje książki nie zalegają na półkach, ale jest trudniej niż przy poprzednich. Zastanawiam się, z czego to skonserwatywnienie społeczeństwa wynika. Trzeba by zapytać socjologów: dlaczego przez 4 lata wskazówka nastrojów społecznych tak bardzo poszła na prawo. Może to wynika ze słabości lewicy?

- Dlaczego teraz, w ostatniej książce, zdecydowałeś się dotknąć poważniejszej tematyki - akcji „Hiacynt“?

- Chciałem napisać książkę dotykającą ludzkich dramatów. Pomysł na „Różowe kartoteki” zrodził się wiosną 2013 r. Czytałem wtedy książkę „XXL” Jacka Melchiora. I tam była taka wzmianka, dosłownie dwa zdania, o akcji „Hiacynt”. Wtedy zaświeciła mi się w głowie lampka, że to jest bardzo fajny motyw na książkę. Od razu przyszedł mi do głowy prawicowy polityk, tajemnica, takie trochę political fiction, akcja trochę kryminalna. Bo ta książka - mimo, że obyczajowa - ma posmak kryminału. Przyszli mi do głowy pierwsi bohaterowie. Poczułem, że to jest bardzo wdzięczny temat na uknucie intrygi. I tak dopisałem do tych dwóch zdań trzysta stron. Cieszę się, że w 30. rocznicę akcji „Hiacynt” książka trafiła na półki. I chciałbym podkreślić, to nie jest książka o polityce. To opowieść o życiu.

- Podczas pisania tej książki ucierpiały twoje ściany. Ponoć całe obwiesiłeś karteczkami z notatkami...

- Bo w „Różowych kartotekach” wielokrotnie przenosimy się w czasie. Jesteśmy to w roku ‘85, a to w ‘81, a to 2010 czy 2015. Ktoś się rodzi, ktoś inny znika, ktoś kogoś poznaje, ktoś coś knuje. Do tego akcja „Różowych kartotek” włożona jest w prawdziwą historię Polski. Mamy tam wzmianki o powstaniu Solidarności, o akcji „Hiacynt”, pojawia się katastrofa smoleńska, wybory. To wszystko stanowi integralną część fabuły. Stąd notatki na moich ścianach. Rok po roku. Mój bohater jest wicemarszałkiem Senatu - musiał jakoś dojść do tego zaszczytu. A ja musiałem się mocno pilnować, żeby nie popłynąć. Całe te puzzle musiały do siebie pasować. I dopiero niedawno je zdjąłem i włożyłem do teczki, może będą kiedyś jakąś cenną pamiątką.

- Dużo może się zmienić w ciągu jednego dnia? Z bohaterem twojej książki, Ksawerym, jesteśmy jedną dobę...

- Nawet niecałą. Od 7 rano do północy.

- I jego życie zmienia się o 180 stopni.

- Tak naprawdę życie wali mu się na głowę i nijak nie może nad tym zapanować. Gdy go poznajemy, wszystko wskazuje na to, że zostanie prezydentem. Poparcie dla niego szaleje, ma 50 procent i może stać się prezydentem nawet po pierwszej turze. I tak naprawdę w ciągu tego jednego dnia, w ciągu kilku minut, kiedy przybywa na oficjalną konferencję prasową, na której zostanie zaprezentowany jako kandydat na prezydenta, okazuje się, że ktoś podrzucił do władz partii teczkę z informacjami, że Ksawery Downar, prawicowy, katolicki, prawdziwie polski polityk, konserwatywny mąż stanu po pierwsze jest homoseksualistą, który latami prowadził podwójne życie, a po drugie donosił na własnych kolegów. To właśnie konsekwencja akcji „Hiacynt”. I kiedy już Ksawery myśli, że to wszystko jest za nim, że szantażyści nie żyją, okazuje się, że ta historia znów go dopada. I jego życie w ciągu kilkunastu godzin z pasma sukcesów zamienia się w pogorzelisko, ale na początku nie wiadomo, gdzie są źródła ognia. Oczywiście, żeby przedstawić Ksawerego Downara, nie mogłem zamknąć akcji książki w kilkunastu godzinach. Mamy więc liczne retrospekcje. Poznajemy Ksawerego przez ludzi, których spotkał. Jego kochanków, żonę, syna, przyjaciół. Tak naprawdę okazuje się, że wszystkich tych ludzi strasznie skrzywdził.

- A ty miałeś jakiś dzień, który odmienił twoje życie?

- Nie wiem, czy był to jeden dzień. Ale na pewno przełomowym rokiem w moim życiu był rok 2002, kiedy wyjechałem do wielkiego miasta, do Warszawy, z mojego rodzinnego Sokołowa Podlaskiego. Wtedy zaczęły się spełniać moje marzenia. I trwa to do dziś. Jestem po premierze trzeciej książki. Ale takiego jednego przełomowego dnia, który przewrócił wszystko do góry nogami, to chyba nie było. Jeśli zaś miałby zmienić coś na lepsze, to mam nadzieję, że niedługo nadejdzie...

- Czy to właśnie w Warszawie zrobiłeś swój coming out?

- Ci, którzy mieli wiedzieć, że jestem homoseksualistą, to wiedzieli. Od lat jednak pielęgnuję zasadę, że nie pytany nie mówię na ten temat. Ale gdy ktoś zadaje pytanie, dostaje prawdziwą odpowiedź. Orientacja nie jest czymś, co niosę jak sztandar. Nigdy nie było mi z nią specjalnie ciężko. Jest jaka jest, i jeśli ktoś ma z nią problem, to jest to problem tego kogoś.

- Przez długi czas - jako pisarz - nie pokazywałeś się publicznie. Nikt nie wiedział, jak wyglądasz, jak żyjesz... Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?

- Doszedłem do wniosku, że tajemnica jest seksi, ale tylko do pewnego momentu. Ileż można udawać, że się nie ma twarzy? Przedłużanie tego stanu uznałem za męczące. Przyszedł więc moment, kiedy stwierdziłem, że jestem to winien moim czytelnikom. Uległem podszeptom i się pokazałem. Nie żałuję. Dzięki temu mogłem spotkać się z moimi czytelnikami. Jestem po kilku spotkaniach autorskich i to przepiękne uczucie.

- Skąd się wziął Mikołaj Milcke, czyli twój pseudonim literacki?

- Przyśnił mi się. Jest trochę po angielsku, kojarzy się z uwielbianym przeze mnie „Obywatelem Milkiem”, i trochę z czekoladą…

- W poprzedniej twojej książce „Chyba strzelę focha” pojawił się wątek białostocki. W trzeciej części powróci?

- Nie wykluczam. Białostockie rejony są mi bardzo bliskie. Piękne, naturalne, dziewicze i niezmącone. To jest takie miejsce w Polsce, którego jeszcze nie zniszczyły korporacje, szklane domy, pęd za sukcesem, za pieniądzem. I nie wykluczam, że jeszcze kiedyś poślę tam swojego bohatera, tym bardziej, że już kiedyś tam był. Odwiedził Białystok i Supraśl. Tylko muszę jeszcze raz do was przyjechać, żeby zobaczyć jak miasto wygląda dziś.

- Kiedy byłeś tutaj ostatni raz?

- Miałem studiować pedagogikę w Białymstoku. Byłem pewien, że się nie dostanę na dziennikarstwo w Warszawie i na wszelki wypadek złożyłem papiery też do Białegostoku. Ale w momencie, kiedy były egzaminy u was, to już wiedziałem, że jestem studentem Uniwersytetu Warszawskiego i nawet nie przyjechałem na egzamin. Ale znam wielu cudownych białostoczan! Warszawa jest pełna ludzi z Białegostoku. Kiedy słyszę, że ktoś stąd pochodzi, to oczy mi się śmieją. Zakochany jestem też w Supraślu. To piękne, wyjątkowe miejsce.

Mikołaj Milcke

urodził się 7 listopada 1981 roku w Sokołowie Podlaskim. Na studia wyjechał do Warszawy. Dostał się na dziennikarstwo. Równocześnie zaczął pisać bloga, później pracował w telewizji. Kiedy ponownie zatęsknił za internetem, zaczął w sieci pisać historię, która przerodziła się w książkę „Gej w wielkim mieście”. Później pojawiła się druga część książki - „Chyba strzelę focha!”. Jego najnowsza książka nosi tytuł „Różowe kartoteki“.

Pracuje jako dziennikarz, a w wolnych chwilach jest pisarzem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna