Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

U księży dzieją się cuda

Dorota Biziuk
Dużo zawdzięczam Matce Bożej – mówi ks. Andrzej Gniedziejko z Korycina
Dużo zawdzięczam Matce Bożej – mówi ks. Andrzej Gniedziejko z Korycina
Na Podlasiu mnożą się cuda. W Sokółce w hostii znaleziono fragmenty ludzkiego mięśnia sercowego, a w Korycinie Matka Boża uratowała miejscowego proboszcza.

Co ciekawe, do obu tych zdarzeń doszło w parafiach kierowanych przez... rodzonych braci.

Kolonia o nazwie Bogu Dzięki koło Dąbrowy Białostockiej. Nieopodal wznosi się najstarsza drewniana budowla sakralna na Podlasiu - niewielki kościółek pw. św. Anny w Kamiennej Starej z 1610 r. To rodzinna parafia rodzonych braci Stanisława i Andrzeja Gniedziejków, którzy wiele lat temu postanowili pójść do seminarium duchownego. Teraz ks. Stanisław jest proboszczem sokólskiej parafii pw. św. Antoniego Padewskiego, natomiast jego młodszy brat - ks. Andrzej - pełni taką samą rolę w parafii pw. Znalezienia i Podwyższenia Krzyża Świętego w Korycinie. Właśnie w tych miejscach doszło do cudownych zdarzeń. Nie bez przyczyny parafianie z Sokółki i Korycina mówią, że "u Gniedziejków dzieją się cuda".

Modlili się o cud
Na temat sokólskiego cudu eucharystycznego napisano setki artykułów. Wrzawa medialna sprawiła, że Sokółka, która dotychczas była kojarzona przede wszystkim z firmą produkującą okna i drzwi oraz z przebiegającym przez te tereny Szlakiem Tatarskim, zmieniła swój znak rozpoznawczy. Został nim cud. Kiedy pod koniec września br. prasa opublikowała pierwszą informację o dziwnym zjawisku, jakie kilka miesięcy wcześniej miało miejsce w sokólskim kościele, proboszcz Stanisław Gniedziejko udzielał wywiadu za wywiadem. Każdy był ciekawy szczegółów, a tych pojawiało się coraz więcej. Okazało się, że na upuszczonej na ziemię hostii zauważono dziwną tkankę. Zbadali ją niezależni lekarze, którzy orzekli, że oto mają przed sobą fragment mięśnia sercowego człowieka.

Opisywane w mediach zdarzenie z Sokółki szybko okrzyknięto cudem eucharystycznym. Jedni w to wierzyli, inni podchodzili sceptycznie. Byli też tacy, którzy z wydaniem jakichkolwiek sądów postanowili poczekać na wyniki prac komisji powołanej przez metropolitę białostockiego. Sam proboszcz parafii św. Antoniego prosił wszystkich o spokój i modlitwę. W sokólskim kościele odprawiono nawet mszę w intencji, aby cud okazał się prawdziwym cudem i żeby ludzie dobrze odczytali znaki dawane przez Boga. Parafianie się modlili, a białostocka kuria ogłosiła komunikat, w którym potwierdziła, że zdarzenie z Sokółki ma charakter nadprzyrodzony.

- Cud w rozumieniu teologicznym jest zawsze nadprzyrodzonym działaniem Boga w jakimś konkretnym celu. Dla człowieka tenże znak ma pomóc uwierzyć. Bóg działa przecież przez wszystko i wszystkich - wyjaśnił ks. Andrzej Gniedziejko.

O tym, czy w Sokółce doszło do cudu, czy też nie, ostatecznie miał zawyrokować Watykan. Dokumentacja została przekazana do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie, a tam zapadła decyzja, że… na razie sprawa do Watykanu nie trafi. Powód? Kościół chce obserwować, jak nadprzyrodzone zdarzenie wpłynęło na życie sokólskiej parafii. A może będą kolejne cuda? Tymczasem w prasie zaczęły pojawiać się informacje, że sokólski cud ma racjonalne wytłumaczenie i jest… wynikiem działania bakterii zwanej "cudowną", która potrafi wytwarzać czerwony pigment. Ale ci, którzy uwierzyli w nadprzyrodzony charakter tego zjawiska, nie chcą nawet słyszeć o podobnej interpretacji. Dla nich cud eucharystyczny w Sokółce to coś oczywistego i niezaprzeczalnego.

U świętych źródeł pod okiem Matki Bożej
Kiedy cała Polska rozprawiała o dziwnym wydarzeniu z Sokółki, uwagę mieszkańców Korycina zaprzątała zupełnie inna sprawa. Chodziło o to, co spotkało ich proboszcza ks. Andrzeja Gniedziejko.

- W Sokółce mają cud eucharystyczny, a u nas jest cud maryjny - usłyszeliśmy od mieszkańców korycińskiej gminy.
Historia cudu w Korycinie wiąże się z obrazem Matki Bożej Korycińskiej. Legenda głosi, że został on znaleziony dawno temu przy źródłach, jakie znajdowały się na terenie świętych gajów. Obecnie w tymże miejscu jest stary park plebański. Jeżeli wierzyć gminnym opowieściom, obraz może mieć nawet 400 lat. Inna legenda mówi natomiast, że obraz został przywieziony do Korycina ze słonecznej Italii i był darem od króla Zygmunta III Wazy.

Ponoć kiedyś do Korycina chodziły pielgrzymki. Ich celem była modlitwa przy cudownym obrazie. Potem rozwinął się kult Matki Bożej Różanostockiej i pielgrzymi skierowali swoje kroki do sanktuarium w Różanymstoku. Od tamtej pory Korycińska Madonna pozostaje w cieniu Różanostockiej Królowej Kresów.

- Po raz pierwszy zobaczyłem ten obraz jako młody kapłan w 1978 roku. Muszę przyznać, że twarz Matki Bożej była, jeśli można tak powiedzieć, wyjątkowo nieładna - przyznał koryciński proboszcz.

Rok temu przekazał on obraz do renowacji. Jej efekty zadziwiły wszystkich parafian z ks. Andrzejem na czele. Otóż, po usunięciu zewnętrznej warstwy farby, na malowidle ukazała się zupełnie inna twarz Madonny. Prawdopodobnie obraz został przemalowany w 1912 roku, kiedy wszystkie tego typu wizerunki dopasowywano do obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.

Parafianie zobaczyli oryginalne oblicze swojej patronki w kwietniu br.

- Obraz wrócił do Korycina i wkrótce nasza Madonna pokazała swoją moc. Nie mam wątpliwości co do tego, że wydarzył się u nas cud - podkreślił Mirosław Lech, wójt Korycina.

Pożar zagasił się sam
Był początek września. Proboszcz Andrzej Gniedziejko, który bardzo rzadko wyjeżdża gdzieś na dłużej, udał się z grupą młodzieży do Częstochowy. W tym czasie w jego mieszkaniu na plebanii wybuchł pożar. Ogień zniszczył dwa pomieszczenia, a potem… sam zagasł. Osoby, które szacowały straty po pożarze, nie miały wątpliwości, że gdyby proboszcz był wówczas na plebanii, z pewnością nie wyszedłby z tego żywy.

- Wiem, że niektórzy zinterpretowali to wydarzenie jako cud. Cóż, każdy ma prawo do własnej interpretacji. W znaczeniu osobistym, czyli sam dla siebie, mogę uznać, że spotkał mnie cud. Nie mam jednak prawa żądać i wymagać, aby wszyscy tak to postrzegali. Błędem było łączenie zdarzenia z Sokółki z tym, co stało się w Korycinie. To zupełnie różne sprawy - podkreślił ks. Andrzej Gniedziejko.

Proboszcz z Korycina dodał, że niemal codziennie jest świadkiem cudów:

- Są nimi doświadczenia życiowe, z których ludzie wychodzą cali i zdrowi. W końcu całe życie człowieka jest jednym wielkim cudem. Pamiętajmy o tym - podsumował młodszy z braci Gniedziejków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna