Wojna z kanarami

Andrzej Strzębski od wielu lat korzysta z biletu miesięcznego. Ostatnio kontroler zażądał dowodu osobistego. Nie miał go przy sobie i musiał zapłacić mandat. Nie ma pretensji o to, że został ukarany. Ale jest zbulwersowany bezmyślnością kontrolerki. W autobusie zaczęła wypytywać o nazwisko, imię panieńskie matki, datę urodzin i adres. Na cały głos, aby przekrzyczeć silnik, musiał podawać swoje dane osobowe. Później kobieta przekazywała je przez telefon, krzycząc na cały autobus. Wszyscy podróżni to słyszeli.
- Istnieje ochrona danych osobowych. Kontrolerzy złamali moje prawa. Mogliśmy wysiąść na przystanku i tam, bez kilkudziesięciu świadków, dopełnić formalności. Nawet policjant bierze kierowcę do radiowozu - mówi Andrzej Strzębski.
Pan Andrzej nie rozumie też, dlaczego pasażerów "aresztuje się" w autobusie:
- Kontroler nie pozwolił mi wysiąść na przystanku. Chciał, abym do końca załatwienia formalności jechał dalej. Wysiadłem niemal siłą.
Skargi na bezczelnych kontrolerów
Przykłady osób mających przykre doświadczenia z kontrolerami można mnożyć.
Jarosław B. podszedł do kierowcy, aby kupić bilet. Ten zdążył już ruszyć, a w trakcie jazdy nie zgodził się sprzedać biletu. Pech chciał, że w tym momencie weszła kontrola i "wlepiła" gapowiczowi mandat, nie słuchając jego tłumaczenia.
Emerytka Elżbieta K., która za jazdę bez odpowiedniej legitymacji musiała zapłacić 18 zł, napisała nawet skargę do Rzecznika Prawa Obywatelskich na "bezczelne" zachowanie kontrolerów.
Chamscy, brudni, pijani?
Do Michała Rubczewskiego, dyrektora Miejskiego Zakładu Komunikacji w Ełku, miesięcznie dociera kilkanaście skarg.
- Ludzie postrzegają kontrolerów jako pijanych, brudnych, chamskich ludzi. Taka opinia jest, moim zdaniem, krzywdząca - mówi M. Rubczewski. - Nie twierdzę, że wszystkie skargi są bezpodstawne, ale większość nie znajduje potwierdzenia.
Ale jak mówią podróżni mający przykre doświadczenia, często nie chodzi o sam fakt "wlepienia" mandatu, ale o sposób, w jaki robi to kontroler.
Uciekający staruszkowie
Zbigniew Bojarzyński, współwłaściciel firmy KaZet, która przeprowadza kontrole w ełckich autobusach twierdzi, że jego pracownicy zawsze trzymają się zapisów uchwały Rady Miasta.
- Tam jest napisane, że pasażer, do końca załatwienia formalności związanych z wypisywaniem mandatu, musi pozostać w autobusie - mówi Z. Bojarzyński. - Poza tym bardzo często zdarzały się ucieczki. Próbowali uciekać nawet staruszkowie.
Jeśli chodzi o ujawnianie danych osobowych, Z. Bojarzyński także bierze w obronę kontrolerów.
- Ukarane osoby mszczą się, opowiadając takie rzeczy - uważa szef KaZetu. Twierdzi, że to niewdzięczna praca. Nie wszyscy są w stanie wytrzymać ciągłe narażanie się na wulgarne wyzwiska podróżnych. Dlatego wśród pracujących kontrolerów jest częsta rotacja.
Dowiedzieliśmy się, że miasto, ze względu na dużą liczbę skarg, być może od przyszłego roku podpisze umowę z inną firmą.
- Zawsze będą niezadowoleni. Tu nie ma znaczenia, kto te kontrole przeprowadza - komentuje Z. Bojarzyński.**