MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zawód: kochanek

Dorota Naumczyk [email protected]
mwmedia
Profesja: bawidamek. Hobby: kobieciarz. Zawód: kochanek. Tak przedstawiają się niektórzy studenci białostockich uczelni. Już kilka lat temu odkryli nowy sposób na zarobienie pieniędzy...

Damian ma 24 lata i cztery stałe przyjaciółki. Wszystkie są znacznie starsze. Dwie z nich mają dokładnie dwa razy więcej lat niż on, trzecia - rok temu przekroczyła czterdziestkę, a czwarta właśnie się do niej zbliża. Dorywczo Damian spotyka się też z innymi kobietami - bez względu na ich wiek, urodę i stan cywilny. Liczy się jedynie stan posiadania. Oczywiście kobiet. Bo one mogą posiąść Damiana jedynie wtedy, jeżeli same posiadają duże konta albo też dostęp do pokaźnych kont swoich mężów.
- Jestem utrzymankiem! - przyznaje Damian bez najmniejszego skrępowania. - Moja profesja? Bawidamek. Moje hobby? Kobieciarz. Mój zawód? Kochanek.
Podrywały go nauczycielki
O tym, że działa na kobiety, Damian wiedział od dawna. Wspomina, że już w przedszkolu panie wychowawczynie nie mogły się go nachwalić, jaki to z niego mały przystojniak o dżentelmeńskich manierach. Wspomina panie-przedszkolanki, które nie mogły się nadziwić, że 5-letni chłopczyk podrywa się z leżakowania, żeby podnieść z podłogi gazetę, która przed sekundą wypadła z rąk wychowawczyni. Również w podstawówce - jak opowiada - wodziły za nim wzrokiem zarówno uczennice, jak i nauczycielki.
- Jednak o tym, że wart jestem grzechu, tak naprawdę przekonałem się w szkole średniej - mówi. - Uczyłem się w białostockim "elektryku" i byłem lubiany przez wszystkie nauczycielki. Jednak jedna z pań darzyła mnie chyba szczególnymi względami, bo miałem wrażenie, że wystarczyło jedno moje słowo, a natychmiast się ze mną umówi. Wtedy jednak nie byłem jeszcze na tyle pewny siebie, żeby korzystać z takiej okazji...
Pewność siebie przyszła zupełnie znienacka, na I roku studiów. Damian dostał się na Wydział Elektryczny na Politechnice Białostockiej. W parze z wykładami i całym studenckim życiem szły oczywiście imprezy, które rozpoczynały się w akademikach, a kończyły zwykle w pubach lub nocnych klubach. Szybko dostrzegł, że kiedy idzie bawić się z dwoma kolegami, to musi wracać do domu sam, bo oni upłynniają się gdzieś z jakimiś kobietami. Za którymś razem nie odpuścił. Nie dał się spławić, aż doprowadził do tego, że dwie poznane tego wieczoru panie ściągnęły telefonicznie swoją koleżankę. Żeby Damian też miał "parę".
- Po imprezie wszyscy pojechaliśmy do tego samego hotelu, ale każda z kobiet wynajęła oddzielny pokój - opowiada. - Ja wraz ze świeżo poznaną Grażynką po jakimś kwadransie wylądowałem w łóżku. I nie powiem, żebym się specjalnie tym zdziwił, bo wiedziałem, że nie po to jedziemy do hotelu, żeby pić tam herbatkę. Ale prawdziwy szok przeżyłem, kiedy rano znalazłem koło siebie 200 zł i karteczkę z napisem: "W piątek o 21 czekam w tym samym pokoju. Bądź równie czarujący"...
Czaruś za dwie stówy
- No i od tej pory już jestem taki sobie czarujący czaruś - śmieje się Damian. - Tak zresztą mówią o mnie moi koledzy. Już od pięciu lat...
Z Grażynką Damian spotykał się prawie rok. Regularnie raz w tygodniu. Za każdy "długi wieczór" dostawał 200 zł, a kiedy wyjeżdżali na wspólny weekend - Grażynka dyskretnie wsuwała mu do kieszeni 500 zł. I oczywiście płaciła za wszystko "po drodze": noclegi, jedzenie, hotele. Od niego wymagała tylko jednego: żeby był czarujący. I tylko dla niej. Jednak pewnego dnia popełniła błąd i zabrała Damiana do Łodzi - na spotkanie z koleżankami.
- I tak naprawdę to tam się wszystko zaczęło: usłyszałem tysiące komplementów, pławiłem się w tych pięknych słówkach wypowiadanych przez rozochocone kolejną butelką wina kobiety i nabierałem apetytu na przyszłość...
Przyszłość nie trwa wiecznie
Przyszłość przyniosła kolejne niespodzianki, a konkretnie mówiąc: kolejne kobiety.
- Jedne panie polecały mnie kolejnym..., koleżanki koleżankom... - opowiada Damian. - Aktualnie, tak na stałe, bo już od kilku miesięcy, spotykam się z czterema paniami. Dwie z nich to zupełnie poważne białostockie bizneswoman, trzecia to właścicielka dużego sklepu w Suwałkach, a czwarta - najmłodsza z nich, a 15 lat starsza ode mnie, jest żoną znanego warszawskiego polityka. Oczywiście, żadna z nich nie wie o innych, bo zapewne by im się to nie podobało, ale z drugiej strony... Przecież nie mogą mieć na mnie wyłączności, bo nie jestem mężem żadnej z nich. Owszem, są piękne, pociągające i bogate, ale ich nie kocham. Świetnie się razem bawimy i myślę, że to wszystko, czego ode mnie potrzebują. Bo poczucie bezpieczeństwa i inne ważne sprawy zapewniają im mężowie. Ode mnie chcą tylko komplementów, na które ich mężowie nie mają czasu. A dla tych, które nie mają mężów, jestem jedynym źródłem komplementów. I za to mi płacą.
Damian zarabia około 4 tys. zł miesięcznie. Kobiety zajmują mu prawie wszystkie wieczory w tygodniu, choć zawsze stara się zachować jeden z nich tylko dla siebie. Wtedy odpoczywa w domu albo też idzie z kumplami na piwo - z założeniem: żadnych kobiet. Choć nie ukrywa, że gdzieś tam w głębi duszy tli mu się nadzieją, że może któregoś wieczoru, zupełnie przypadkiem, uda mu się spotkać tę jedyną...
- Bo ja przecież, jak każdy normalny mężczyzna, marzę o prawdziwej miłości... - mówi. - A że znalazłem taki sposób na utrzymywanie się podczas studiów. Tak robi wielu moich kolegów.

Imiona bohaterów zostały - na ich prośbę - zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna