Czesiek, owszem, kradnie. Ale nazwanie go złodziejem byłoby dla niego zbyt dużym zaszczytem. Bo taki z niego złodziej jak z koziej dupy trąba. Miał szanse na łup życia, warty co najmniej 50 tysięcy złotych, a wolał ukraść mosiężne klamki za kilka złotych.
Głównym zajęciem Cześka jest bowiem bezdomność. On kradnie tylko po to, aby przeżyć i raz trafiła mu się niesamowita okazja...
Stało się tak, że w Bytomiu zmarło małżeństwo lekarzy. Jakoś tak jedno po drugim zabrali się z tego świata. Zostawili po sobie mieszkanie w centrum miasta i różne rzeczy w tym mieszkaniu. Dobytkiem zajmował się syn. To zajmowanie się polegało na tym, że syn raz na jakiś czas zaglądał do mieszkania, czy wszystko tam jest w porządku. Zaglądał coraz rzadziej.
Kiedy był tam przedostatni raz, kilka miesięcy temu, to rzeczywiście wszystko było w porządku. Tyle tylko że kilka miesięcy temu do opuszczonego mieszkania wprowadził się bezdomny Czesiek. Włamał się po prostu i tam zamieszkał.
A jak już zamieszkał, to zaczął się rozglądać, co by tu się dało z lokalu wynieść i sprzedać na targowisku i w skupie złomu. Pierwszym przedmiotem, który rzucił mu się w oczy, były skrzypce. Czesiek nigdy nie grał na żadnym instrumencie, ale uznał, że potrafi trafnie ocenić wartość każdego przedmiotu. I ocenił, że skrzypce są gratem, który nie przedstawia żadnej wartości rynkowej. W przeciwieństwie do mosiężnych okuć i klamek w drzwiach, które wydały mu się przedmiotami najcenniejszymi. Póki co zostawił jednak klamki w spokoju, bo uznał, że drzwi trzeba na coś zamykać, jeżeli on będzie tu mieszkał. Wyniósł za to z mieszkania i spieniężył trochę łyżek, jakieś kryształy i szklanice.
Dodajmy, że skrzypce, które Czesiek uznał za bezwartościowy grat, to był 200-letni instrument, wykonany przez znakomitego lutnika Schweitzera, wart przynajmniej 50 tysięcy złotych. Ale Czesiek wolał łyżki.
Kiedy skończyły się pieniądze ze sprzedaży łyżek, złodziej zabrał się za mosiężne klamki. I to był jego błąd. Co prawda, mosiądz na skupie złomu sprzedał za parę groszy, ale brak klamek w drzwiach wzbudził podejrzenia sąsiadki. Zawiadomiła ona syna lekarzy, że coś w mieszkaniu rodziców jest nie tak - drzwi są, ale klamki gdzieś wyparowały. Syn przybył z policją, która oprócz klamek stwierdziła w mieszkaniu brak prawie wszystkich metalowych okuć. Zamiast nich w kątku znajdował się barłóg - znak, że lokator się jeszcze nie wyprowadził.
Poczekali do wieczora, aż Czesiek wrócił z miasta. Na pytanie, dlaczego nie próbował sprzedać skrzypiec, podobno odpowiedział, że chciał je przeznaczyć na rozpałkę, gdyby w mieszkaniu zrobiło się zimno nie do wytrzymania.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?