Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

ASF w Podlaskiem. Świnie cierpią, a nawet zabić ich nie można

Andrzej Zdanowicz
Hodowcy świń protestowali we wtorek przed Podlaskim Urzędem Wojewódzkim w Białymstoku. Żądają skutecznej walki z ASF
Hodowcy świń protestowali we wtorek przed Podlaskim Urzędem Wojewódzkim w Białymstoku. Żądają skutecznej walki z ASF Archiwum
Czasem wydaje mi się, że władze kraju nie chcą zlikwidować ASF, tylko hodowlę trzody chlewnej na Podlasiu - mówi Mariusz Nackowski, hodowca świń w Parcewie.

Nie wiemy co będzie dalej - mówi Mariusz Nackowski, dyrektor gospodarstwa Rolnego w Parcewie koło Bielska Podlaskiego i jednocześnie wiceprezes Stowarzyszenia Producentów Trzody Chlewnej „Podlasie”. - Od trzech tygodni nie mamy możliwości sprzedawania swoich świń. A nie jesteśmy fabryką gwoździ, w której, jeśli coś jest nie tak, można wyłączyć maszyny, pracowników wysłać na urlopy i jakoś przeczekać. W naszych fermach co tydzień rodzi się około tysiąca prosiaków! A świnie cały czas rosną. Nie możemy ich sprzedać, zabić, czy wypuścić, bo zakazuje nam tego prawo. Na razie jakoś je trzymamy i - łamiąc już przepisy - po prostu ograniczamy im przestrzeń. Dzieje się to kosztem komfortu zwierząt. Ale tak nie da się w nieskończoność. Jeszcze tydzień i świnie przestaną się mieścić i zaczną nam padać!

Świnie będą nam padać

Nackowski, tak jak wielu innych hodowców świń z południowej części województwa podlaskiego, z obawą patrzy w przyszłość.

- Teoretycznie, jeszcze nie odnotowujemy strat. Po prostu przybywa nam trzody - wyjaśnia. - Ale jak nie możemy jej sprzedawać, to nie zarabiamy, więc tracimy płynność finansową. Straty zaczną się, gdy świnie zaczną nam padać lub gdy zaczniemy je sprzedawać i nie uzyskamy odpowiedniej ceny.

A na cenę ma wpływ nie tylko to, że zwierzęta pochodzą z terenów, gdzie wystąpiły ogniska ASF, ale i to, że jedne świnie z czasem zaczną przerastać, inne z kolei będą miały niedobory wagi, bo będą hodowane w ścisku. Za takie tuczniki hodowcy otrzymują niższe stawki .

- A żeby było śmiesznie, nasze świnie są w pełni zdrowe i są lepiej przebadane niż te z chlewni na zachodzie kraju - mówi Nackowski. - Tylko u nas bada się je pod kątem ASF, bo na innych terenach nie ma takiego wymogu. Mamy wszelkie dokumenty, że świnie i mięso z nich jest zdrowe. Spełniamy wszystkie wymogi sanitarne, związane z zapobieganiem rozprzestrzeniania się ASF. Jesteśmy przekonani, że choroba do naszej chlewni nie dotrze. Ale świń sprzedać nie możemy.

Przy nas Nackowski zadzwonił na uruchomioną niedawno przez wojewodę infolinię dla hodowców trzody, gdzie mogą oni uzyskać „wszelkie niezbędne informacje”. Dyrektor spytał telefonistkę, gdzie i kiedy będzie mógł sprzedać świnie. W odpowiedzi usłyszał, że trwają prace nad wyłonieniem ubojni, która zajmie się ubojem i skupem trzody.

- Czyli nic nowego, żadnych konkretów! - skarży się hodowca. - Tyle to ja słyszę od tygodni.

Zgodnie z przepisami, na terenie strefy zapowietrzonej, w której znalazła się chlewnia w Parcewie, świnie mogą być ubijane jedynie w ubojni wskazanej przez powiatowego lekarza weterynarii. Wszystkie inne są zamknięte. Tylko że takiej ubojnie jeszcze nie wskazano. Tymczasem zwierzęta cierpią, a hodowcy tracą pieniądze i cierpliwość.

A wszystko przez to, że u hodowcy świń we wsi Augustowo, po drugiej stronie Bielska, wykryto kolejne ognisko afrykańskiego pomoru. Zgodnie z procedurami, u rolnika dokonano uboju i utylizacji wszystkich świń.

Właściciel hodowli, o ile współpracował ze służbami weterynaryjnymi i dopełnił wszystkich wymogów sanitarnych, może liczyć na otrzymanie rekompensaty równej wartości utraconej trzody. Teoretycznie na rekompensatę mogą liczyć też pozostali hodowcy, którzy, co prawda w swych stadach ASF nie mają, ale w związku z pojawieniem się w pobliżu choroby nie mogą sprzedawać swej trzody. Teoretycznie, bo niby prawo to gwarantuje, ale przepisy nie precyzują, na jakiej zasadzie ma się to odbywać. Gdy pytamy o to Nackowskiego, ten z głowy cytuje nam ogólne treści odpowiednich uchwał i rozporządzeń, ale szczegółów nie ma i nigdzie ich poznać nie może. - Ale jak tylko pojawią się u nas straty, będziemy dochodzić swych roszczeń od państwa! - podkreśla. - W końcu to nie nasza wina, że na naszych terenach pojawiła się ta choroba, to wina służb, które taką chorobę powinny zwalczać z urzędu.

Podkreśla, że to, co się teraz dzieje było do przewidzenia. I nie jest gołosłowny, bo przed rokiem, gdy w województwie podlaskim pojawiły się pierwsze przypadki ASF, wykryte u dzików, rozmawialiśmy z nim o możliwych zagrożeniach. Już wtedy mówił, że przeniesienie się choroby na świnie to tylko kwestia czasu: - Choroba ta nie lata, więc do szczelnie ogrodzonych chlewni, które dbają o zabezpieczenia sanitarne, się nie dostanie - mówi. - Ktoś ją do chlewni musi wnieść. Choćby ten rolnik z Augustowa. Jeśli miał dobrze ogrodzony plac, to albo chorobę przeniósł na butach z lasu, bo na przykład wszedł w odchody dzika, albo ją kupił razem z prosiakami.

I tu wypomina kolejny absurd walki władz z ASF: aby zwiększyć kontrolę nad hodowlą świń na zagrożonym terenie, wymaga się od rolników rejestracji hodowli i wypełniania dodatkowych dokumentów przy zakupie świń, ich uboju, czy sprzedaży.

- Tylko że już długo przed pojawieniem się ASF, a w związku z zupełnie inną świńską chorobą, obowiązywały przepisy, według których każdy hodowca świń, zanim sprzeda zwierzęta i wywiezie je do innego powiatu, ma obowiązek uzyskania zgody od powiatowego lekarza weterynarii, który dodatkowo prosił o zgodę powiatowego lekarza weterynarii z powiatu, gdzie świnia ma trafić - tłumaczy Nackowski. - Świnia jeszcze przed transportem musi być zakolczykowana i zewidencjonowana. Tylko że nawet teraz nikt nie egzekwuje tych istniejących przepisów, tylko tworzy się kolejne biurokratyczne procedury, które tylko zniechęcają rolników.

Hodowca pokazuje nam kilkanaście ogłoszeń w gazetowym kramiku, w których ktoś oferuje sprzedaż jednego lub kilku prosiąt.

- Prawdopodobnie prosięta te nie są nigdzie ewidencjonowane i nie mają żadnych badań - mówi. - Bo żaden hodowca, który sprzedaje zarejestrowane świnie, warchlaki, czy prosięta, nie sprzedaje ich pojedynczo. Oczywiście mogę się mylić, dlatego zgłosiłem to do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. I co? I nic! Usłyszałem, że to jest problem, że trzeba byłoby to sprawdzić, ale nie ma jak, bo to, bo tamto... A wystarczyłoby przecież zadzwonić na podany numer, pojechać i skontrolować takiego rolnika. Taki handel zwiększa zagrożenie rozprzestrzenienia się ASF.

Hodowcy świń mają też ogromny żal do władz krajowych, że te nie zapobiegły rozprzestrzenianiu się ASF wśród dzików. Od tego przecież zaczęły się problemy.

- Aby zapobiec chorobie, wystarczyło jedynie odstrzelić dziki na terenie, gdzie wykryto pierwszego zakażonego ASF, ewentualnie odgrodzić ten teren - mówi Nackowski. - To nie byłby taki wielki koszt. Ale najpierw unijne przepisy zakazywały odstrzałów. Później jednak przepisy te się zmieniły i okazało się, że zagęszczenie dzików należy zmniejszyć do dwóch na kilometr kwadratowy, później do jednego, teraz mówi się o 0,5. Nie można było tak od razu? Kto teraz za to zapłaci? W dodatku nikt nie chce finansować odstrzałów i odwlekają się one w czasie. Ani poprzednie, ani obecne władze nie mogą porządnie wziąć się za ten problem. Przez dłuższy czas poszczególne ministerstwa przerzucały się tylko odpowiedzialnością. I tak ciągnie się to w nieskończoność... Ani myśliwi, ani urzędnicy nie ponoszą konsekwencji za ASF. Cierpią jedynie hodowcy i gospodarka kraju.

A chore dziki rozprzestrzeniają się na coraz większym terenie, w tym w Puszczy Białowieskiej. - Kiedyś na jakimś spotkaniu, w którym uczestniczyli także leśnicy, usłyszałem, że jeśli rolnicy chcą ustrzec swoją trzodę przed ASF, to powinni szczelnie ogrodzić teren wokół chlewni, więc spytałem, czy w ten sam sposób chroniony będzie teren lasów państwowych - opowiada rolnik.

Hodowcy świń oraz właściciele rzeźni proponowali nawet, że sfinansują budowę ogrodzenia, które uchroni teren Polski przed napływem chorych na ASF dzików zza wschodniej granicy. Ale pomysł ten nie spotkał się z aprobatą władz. - A byłby on dużo tańszy niż wszystkie działania, które teraz podejmują władze - mówi Nackowski.

Niektórzy się cieszą

Jest też druga strona problemu ASF. Wiele osób, które mieszkają w bezpośrednim sąsiedztwie chlewni i tuczarni, liczy, że dzięki ASF przynajmniej niektóre z nich zostaną zamknięte. I że dzięki temu pozbędą się smrodliwego sąsiedztwa.

Gdy ognisko ASF wykryto w chlewni w Bielszczyźnie koło Hajnówki, mieszkańcy tej miejscowości wręcz z nadzieją patrzyli na ekipy dezynfekujące teren i kontrole, które pojawiły się w ich wsi.

- Może w końcu zamkną tę świniarnię, bo smród jest nie do wytrzymania - mówili nam mieszkańcy, gdy niedługo po wykryciu ogniska przyjechaliśmy do Bielszczyzny. - Od lat przeciwko niej protestujemy, a jej właściciel chce jeszcze ją rozbudować. A warunki tam są okropne, świnie są stłoczone, zabezpieczenia też słabe, bo jakiś czas temu jedna ze świń biegała po ulicy. I do tego ten obornik, który leży tuż za naszymi płotami.

W chlewni w Bielszczyźnie zabito i poddano utylizacji ok. 300 świń. Po wykryciu tam ASF, służby weterynaryjne przeprowadziły kontrole we wszystkich chlewniach należących do tego samego właściciela.

Wśród mieszkańców Nowoberezowa również pojawiła się nadzieja, że hodowla świń w ich sąsiedztwie zostanie zlikwidowana, bo należała do tej samej spółki, ale tak się nie stało. ASF nie zostało wykryte nigdzie poza tą jedną chlewnią w Bielszczyźnie. Jej właściciel nie tylko nie zrezygnował z działalności, ale ciągle chce ją rozwijać.

Niedawno odbyło się spotkanie otwarte z udziałem właścicieli chlewni, mieszkańców Nowoberezowa i władz gminy. Do żadnego porozumienia nie doszło, choć mieszkańcy ciągle skarżą się na smród i niedociągnięcia ze strony właścicieli świń. Właściciel chlewni zapewnia, że robi wszystko jak trzeba i gdyby nie problemy formalne już wcześniej dostałby pozwolenia na budowę kolejnej chlewni. A urząd jak to urząd jest między młotem a kowadłem i musi trzymać się przepisów.

- Przecież to jest wieś, tu zawsze hodowało się zwierzęta i nigdy nie pachniało perfumami - mówił nam podczas jednej z rozmów właściciel chlewni. - Na zapachy skarży się tylko kilka osób, które nie są rolnikami. Rolnicy cieszą się, że nasza chlewnia działa, bo skupujemy od nich płody i dajemy pracę.

- Dobrze wiemy jak pachnie wieś, ale zapach z chlewu, w którym jest kilka świń, a z chlewni, gdzie jest ich tysiące jest zupełnie inny - tłumaczą mieszkańcy.

Z kolei przedstawiciel hodowcy wyjaśniał na spotkaniu, że właśnie rozbudowa chlewni, zmiana sposobu chowu ze ściółkowego na rusztowy (bez wyściółki) oraz wprowadzenie kilku innych udogodnień zmniejszy niedogodności odczuwane przez mieszkańców. A przy okazji ograniczy ryzyko rozprzestrzeniania się ASF, bo to właśnie ze ściółką i słomą choroba może być przenoszona. Na razie w sporze jest impas, a ASF raczej go nie przerwie.

Nawet jak już wprowadzono strefę niebieską i zakaz handlu trzodą, to obowiązuje on tylko przez rok. Jeśli w tym czasie nie pojawią się nowe ogniska ASF, zakaz zostanie zniesiony. Jeśli hodowca sprowadzi nowe maciory i teraz je zapłodni, to akurat po zniesieniu strefy będzie miał tuczniki nadające się do sprzedaży.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna