Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Coś takiego nie może istnieć?

Agata Sawczenko
Dwie białostoczanki (od lewej): Emilia Oksentowicz i Anna Kozicka, pokazują na zdjęciach dziewczyny homoseksualne, biseksualne, transpłciowe i queerowe.
Dwie białostoczanki (od lewej): Emilia Oksentowicz i Anna Kozicka, pokazują na zdjęciach dziewczyny homoseksualne, biseksualne, transpłciowe i queerowe. Andrzej Zgiet
- Kobieta może chcieć mieć żonę - przekonuje Anna Kozicka. - Dlaczego udajemy, że takich dziewczyn nie ma? - pyta Emilia Oksentowicz.

Zamieszkać ze swoją dziewczyną, a nie koleżanką, zapraszać ją do rodziców na święta, no i bez obaw chodzić po ulicy za rękę. To marzenia 32-letniej Agaty z Białegostoku. - I jeszcze żebyśmy według prawa mogły być rodziną. I żebym się w końcu odważyła powiedzieć rodzicom... - dodaje.

W zasadzie pół swego życia spotykała się z facetami. Dziś już tylko uśmiecha się na to wspomnienie. I prosi, by w artykule koniecznie zmienić jej imię. - Plotki w Białymstoku szybko się rozchodzą - tłumaczy. A nie chce, żeby rodzice z gazety dowiedzieli się, że ich córka jest lesbijką. Woli powiedzieć im sama. Tylko obawia się usłyszeć, że ich zawiodła.

I po co od razu zaglądają do łóżka?

Fakt, że jest lesbijką, Agata uświadomiła sobie już kilka lat temu. Spotykała się wtedy z chłopakiem, żyli niby razem, ale bardziej obok siebie. - Nie układało nam się - mówi. Odeszła, gdy poznała dziewczynę. - Powiedziałam mu prawdę. Choć przekonywał mnie, bym została.

Wyprowadziła się jednak. I opowiedziała o sobie siostrze. Musiała zwierzyć się komuś bliskiemu. Ona też jednak nie od razu zaakceptowała ten fakt. Zrozumieć sytuację pomógł siostrze jej facet. Dzięki temu Agata już nie musiała ukrywać, z kim się umówiła, gdzie wychodzi... Ostatnio byli nawet razem na wspólnej wyprawie, w czwórkę: z siostrą, jej chłopakiem i dziewczyną Agaty.

Agata niby pilnuje, żeby nikt się o "tym" nie dowiedział, niby nie pilnuje. Najbliższym znajomym powiedziała. Zareagowali świetnie. - Moja najlepsza kumpela tylko się roześmiała: wiedziałam! No i tyle - opowiada.

Tym, którzy w jej obecności krzywią się na wspomnienie o homoseksualistach prawdy nie mówi. Bo i po co?
- To kwestia przyzwyczajenia, nałożenia heteroseksualnej maski - kwituje Agata. - To, co mi się najbardziej nie podoba, to fakt, że niektórzy ludzie, gdy tylko się dowiedzą, że ktoś jest homo, od razu mu zaglądają do łóżka. A czy mnie interesuje, kto z kim śpi?

Nie chcę żyć w ukryciu

25-letnia białostoczanka, Zuza, nie ma problemu z tym, że ludzie wiedzą, że jest lesbijką. - Już od kilku lat żyję otwarcie - podkreśla. Od zawsze czuła, że nie jest hetero. - Jeszcze nie umiałam tego nazywać, a już wiedziałam, że coś jest inaczej.

Mimo że pochodzi z dość religijnej rodziny, czuła, że na mamę może liczyć. Sprawdzała, jaki jest jej stosunek do homoseksualizmu. I mama zawsze zdawała ten mały, cichy egzamin z tolerancji.

- Mimo to strasznie zwlekałam z wyznaniem prawdy - mówi Zuza. - Powiedziałam jej dopiero jakieś dwa-trzy lata temu. Reakcja mamy była niesamowita - każdemu takiej życzę. Ja oczywiście płakałam, a mama miała pretensje tylko o to, że dopiero teraz jej powiedziałam.
Po jakimś czasie jednak to sama Zuza zaczęła - zupełnie nieoczekiwanie - mieć problem z własnym homoseksualizmem.

- Był taki moment, gdy byłam strasznie blisko Kościoła. A homoseksualizm był niezgodny z religią. Sama to czułam i czuli to ludzie, z którymi wtedy przebywałam. I wtedy starałam się sobie wmówić, że być może jestem bi, że nie jestem stracona... Dzięki Bogu mi to przeszło i zrozumiałam, że Bóg nie ma z tym problemu.
Otwartości Zuza zaczęła się uczyć, gdy studiowała aktorstwo w Krakowie.

- Przebywałam w liberalnym środowisku - wyjaśnia. Gdy wróciła do Białegostoku, stwierdziła, że tu też nie będzie się ukrywać. - Bo to jestem po prostu ja. I nie ma w tym nic złego.

Więc kiedy poznaje kogoś nowego i rozmowa schodzi na bardziej prywatne tematy, nie kryje, że jest lesbijką. Ma szczęście spotykać ludzi, którzy normalnie reagują na tę wiadomość. Teraz Zuza studiuje socjologię. - A tam tematy mniejszości, queer, gender są na porządku dziennym - mówi.
Mimo to jednak, czasami czuje się trochę wykluczona. - Chociaż kurczę, ja w sobie nie mam strachu. Dla mnie chodzenie po mieście z dziewczyną czy mówienie o tym nie jest problemem. Ale wiem, że w Białymstoku jest ten strach. Centrum miasta jest chyba takim miejscem, gdzie gdzieś ta ręka jest puszczana po drodze - chyba właśnie ze względu na strach.

I to dla niej jest tym wykluczeniem: że nie może sobie normalnie przejść ulicą, bo ktoś zwraca uwagę na nią i jej partnerkę.
- To niesamowite, na co ludzie sobie pozwalają, gdy widzą jakąś mniejszość. Czują się tak pewnie, że nie mają oporów, by okazać swoją nienawiść - martwi się Zuza.

Ale dla niej życie w ukryciu jest męczące. Nie chce tak egzystować. Chce, by ludzie wiedzieli, kim jest. Jednak na zdjęcie do gazety ostatecznie nie chce się zgodzić. Chociaż długo się nad tym zastanawiała.

- Został gdzieś we mnie zaszczepiony ten strach - tłumaczy. - Bo skoro moi znajomi się boją, to może faktycznie jest czego? Gdy sama o tym mówię, to kontroluję, komu. A tak, to każdy mógłby zobaczyć fotografię, również ten uprzedzony, nienawidzący.... Bo nawet jeśli na co dzień gej, lesbijka żyją otwarcie, to pokazanie swojej twarzy w mediach jest już realnym zagrożeniem, człowiek staje się rozpoznawalny. I staje się ewidentnie powiązany ze swoją orientacją, która dla kogoś może być problemem. I to jest złe. Świadczy źle o sytuacji, jaka jest w społeczeństwie. Dlatego warto o tym mówić.

Słowa angielskiej królowej

Właśnie z tego powodu - aby pokazać, że lesbijki w Białymstoku są - Zuza, Agata i kilka innych białostoczanek wzięło udział w akcji, którą zorganizowały Anna Kozicka i Emilia Oksentowicz. Jeszcze przez kilka dni można oglądać - na citylightach rozmieszczonych w centrum stolicy województwa podlaskiego - fotografie, na których pokazane są nieheteronormatywne białostoczanki: lesbijki, dziewczyny biseksualne, transpłciowe. W sumie dziesięć citylightów, dziewięć zdjęć, bo jedna z uczestniczek w ostatniej chwili się wycofała - poprosiła, by jej zdjęcia nie pokazywać w mieście. Mimo że fotografie nie są nachalne, a raczej subtelne i nastrojowe. Bardziej pokazujące osoby, ich zainteresowania, ich miejsca w naszym mieście, a nie ich seksualność. Bez taniej sensacji, bez skandalu, bez zbędnego szokowania. Bo nie o kontrowersje tu chodziło.

Projekt ma tytuł: Coś takiego nie może istnieć. To słowa angielskiej królowej Wiktorii. Skierowała je do swego ministra, który chciał wprowadzić sankcje zakazujące stosunków seksualnych między kobietami.

- Według królowej ta ustawa nie była w ogóle potrzebna, bo jak to - dwie kobiety miałyby się kochać? Uprawiać seks? To jakaś fanaberia, bzdura - wyjaśnia Anna Kozicka z Białegostoku.

Mamy prawo być różne

Gdy trzy lata temu Ania współorganizowała pierwszy w Białymstoku Festiwal Kultury Queer Nienormatograf, zauważyła, że nie widać na nim lesbijek. - A przecież wiedziałam, że w Białymstoku są. Ale w przestrzeni publicznej trudno było je dostrzec. Wzbudzało to mój gniew, zdziwienie, niezrozumienie. I wtedy pojawił się pomysł.

Ania chciała pokazać dziewczyny podwójnie wykluczone: raz - z powodu, że są kobietami, dwa - że są osobami nieheteronormatywnymi.
- Kobiety zyskują przestrzeń zawodową, publiczną, prawa. Równouprawnienie jest coraz większe - przyznaje Ania, ale zaraz dodaje: - Trudno jednak jest kobietom łamiącym tradycję, które nie są matkami, żonami. A przecież kobiety są różne i mają prawo być różne. Mogą chcieć mieć dzieci, ale mogą też tego nie chcieć. Mogą chcieć mieć męża, a mogą chcieć mieć żonę. Dla mnie ważna jest różnorodność i prawo każdego człowieka do decydowania o sobie - Ania nie boi się prezentować swoich poglądów i robi to, kiedy tylko może. Jest wiceprezeską Stowarzyszenia na rzecz Kultury i Dialogu 9/12, współtwórczynią projektu Dziew/czyny. Właśnie trwają w Białymstoku Dni Różnorodności Kobiet, które współorganizuje.

Kolega zainspirował Anię, by pokazała dziewczyny na fotografiach. No bo skoro ich nie widać w przestrzeni publicznej, to może warto taki obraz stworzyć? Współpracę przy projekcie Ania zaproponowała Emilii Oksentowicz, pochodzącej z Białegostoku fotografce, zaangażowanej społecznie - szczególnie w inicjatywy antyfaszystowskie i feministyczne. Potem zaczęło się szukanie uczestniczek projektu. Po koleżeńsku, bez ogłoszeń, kampanii, listów. Po prostu - Ania pytała koleżanki, czy chcą wziąć udział w projekcie., a one się zgadzały.

- Myślę, że ufały mi i Emilii, że zrobimy wszystko, aby zachowały swoją intymność i poczucie bezpieczeństwa - mówi Ania.
Emilia wymyśliła, by bohaterki projektu sfotografować w przestrzeni miejskiej. I udowodnić, że mimo iż pozornie kobiety nieheteronormatywne u nas nie istnieją, bo nie są w mieście widoczne - to przecież są. I mają prawo być.

- Pochodzę z Podlasia - ciekawego, wielokulturowego miejsca, gdzie problem nietolerancji, niestety, jest dość silny - wyjaśnia Emilia. - Dyskryminacja jest na wielu polach, nie tylko orientacji psychoseksualnej, ale również jeżeli chodzi o rasę, wyznanie.

I właśnie chcąc to zmienić, chętnie zgodziła się pracować przy projekcie. Chce wywołać dyskusję, rozmowy, żeby był jakiś powód do poruszania tego tematu, by nie wpychać go pod dywan.

- Jeśli kogoś zszokują te fotografie, to ewidentnie świadczy o jego uprzedzeniach. Temat, który poruszyłyśmy jest ważnym, normalnym tematem społecznym - mówi Emilia. I dodaje: - Nie bez powodu robimy ten projekt na ulicy, a nie w pilnowanej galerii. Nie bez powodu jest on adresowany do każdego przeciętnego przechodnia i przypadkowego widza, a nie jakiejś wybranej, elitarnej grupy. Chcemy, żeby ludzie zaczęli o tym mówić, by zaczęli dostrzegać istnienie tych dziewczyn. Nie warto udawać, że ich nie ma.

Emilia fotografowała dziewczyny w ich ulubionych miejscach w Białymstoku. Są zdjęcia na boisku, w lesie, na przejażdżce rowerowej. Z tymi nie było problemu. Schody zaczynały się, gdy chciały zrobić fotkę w jakiejś instytucji i trzeba było poprosić o pozwolenie.
- Nikt nam nie odmawiał wprost - mówi Ania. - To było raczej: my rozumiemy, że to jest ważne, ale obawiamy się, że ludzie się oburzą, że promujemy homoseksualność.

- Ja to nazywam zapośredniczoną homofobią: ja jestem ok, ale boję się represji ze strony innych - kwituje Emilia.
Jesteśmy!

- Nieheteronormatywna - powtarza Anja, kolejna z uczestniczek projektu. - Wszystko, co zawiera się w tym słowie jest dla mnie bardzo osobiste. Przypadkowo się okazało, że i ja znalazłam się w tej formule. I dla mnie jest to normalność.
Według Anji, kochać można na różne sposoby, różnych ludzi różnych płci. Ona sama bardziej zakochuje się w osobowości niż w płci. I niekoniecznie musi to być miłość na całe życie, bo ona akurat w takie bajki nie wierzy.

- Wydaje mi się, że są jeszcze inne formy miłości - niekoniecznie seksualne. Gdy ludzie wyobrażają sobie lesbijki i gejów, to tym, co ich najbardziej przeraża, jest sam akt seksualny. A przecież ważniejsza jest bliskość, intymność, wspólne pasje.
To właśnie Anja po długim namyśle doszła do wniosku, że jednak nie chce wystąpić na zdjęciu na citylighcie. - Było widać na niej moją twarz i moje dziecko. Najpierw się zgodziłam, potem okazało się, że wystawa będzie miała charakter outdoorowy i będzie mógł ją zobaczyć każdy. Ten pomysł trochę mnie przeraził.
Anja jest artystką i boi się, że jej sztuka zaczęłaby być postrzegana poprzez pryzmat jej seksualności.

- Chociaż sama idea bardzo mi się podoba, bo trzeba zmieniać świadomość społeczną - zaznacza. - Ale ja sama osobiście nie chcę być na pierwszej linii frontu, nie chcę być flagową osobą. - Poza tym nie wierzę, że zdjęciami można zmienić mentalność.
Według Anji, Polacy powinni pojeździć po świecie, zobaczyć, jak żyją inni, przekonać się, że tolerancja dla gejów, lesbijek, ludzi innych ras i kultur to normalność.
- A Polacy zawsze myślą, że wiedzą lepiej - również co czuć, kogo kochać. I udzielają mnóstwa tzw. dobrych rad, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje. Jest u nas takie przyzwolenie, żeby tak po prostu kogoś nienawidzić i szkalować.

- Najgorsze jest to, że ludzie nieheteronormatywni kojarzą się tylko z samym złem - dodaje Agata. - Stąd cała nagonka, przede wszystkim przez Kościół. To odstaje od normy, więc trzeba potępiać. I leczyć. I to jest nauka miłosierdzia.
Agata uwierzyła w moc pokazania lesbijek na citylightach. - Pokazujemy w ten sposób, że jesteśmy. Pomimo wszystko. I nikt na to nic nie zaradzi. Jakkolwiek ktokolwiek będzie zaprzeczać, to i tak jesteśmy. Tak jak każdy inny człowiek.

Chciałaby, żeby ludzie w końcu zaczęli traktować je normalnie, bez zgorszenia.
- Nie muszą nawet nas lubić, bo czy ja lubię każdą osobę, którą znam? Chodzi nam raczej o akceptację i szacunek - dodaje.

Coś takiego nie może istnieć
- To wystawa fotografii, których bohaterkami są kobiety nieheteronormatywne (homoseksualne, biseksualne, transpłciowe i queerowe), związane z Białymstokiem. "Chcemy, aby w naszym mieście była przestrzeń do swobodnego życia dla osób, które są odmienne pod jakimkolwiek względem" - piszą o projekcie jego autorki: Anna Kozicka i Emilia Oksentowicz.

Zdjęcia jeszcze przez kilka dni można oglądać na białostockich ulicach, a dłużej w internecie na stronie nieheteronormatywne.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna