MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Karolin. A czego traktorem po mojej koniczynie jeździł?

Tomasz Kubaszewski
Tomasz Kubaszewski
Sądowa batalia o kawałek łąki trwa już trzy lata. - Nie ma żadnej sprawiedliwości w naszym kraju - denerwuje się Jan Sztabiński, rolnik z Karolina, gm. Giby. Na ławie oskarżonych zasiada jego stryjeczny brat, a zarazem sąsiad. Wojna między nimi trwa na dobre.

Jak przychodzę do sądu w Sejnach, to wszyscy już mi się kłaniają - mówi Jan Sztabiński. - Śmieją się, że niedługo to specjalne biurko dla mnie postawią. Ale wyjścia, jak twierdzi, nie ma. Łąka została zniszczona i trzeba za to ponieść konsekwencje. - A przez tyle lat nasz wymiar sprawiedliwości nie potrafi sobie z tym poradzić! - narzeka.

Sprawą, która może dotyczyć maksymalnie 650 złotych, sąd w Sejnach zajmował się już trzykrotnie. Sąd Okręgowy w Suwałkach - o jeden raz mniej. W całym postępowaniu powołano za pieniądze podatników trzech biegłych, a jednego ze świadków przesłuchiwano nawet w... Niemczech. Nikt nie wie, ile to wszystko kosztowało. Ale na pewno więcej niż 650 złotych.

Biegły mało konkretny

Jan Sztabiński gospodaruje w Karolinie na wielu hektarach. W 2012 r. jego stryjeczny brat miał parę razy przejechać traktorem po jego łące. I tłumaczył, że wcześniej nikt się za to nie czepiał. A właściwie to żadnej łąki tam nie było, a taka niby polna droga.

- Kiedyś, owszem, pozwalałem jeździć, ale jak zasiałem koniczynę - już nie - ripostuje Sztabiński. - A drogi nie ma na żadnych mapach.

Poszedł więc do fachowca, czyli kierownika Powiatowego Zespołu Doradztwa Rolniczego w Sejnach. Ten zapoznał się ze sprawą. Ustalił, że rolnikowi zniszczono koniczynę. 2156 zł należy się więc za to, a kolejne 300 zł za rekultywację zoranego kołami traktora gruntu.

Z taką opinią Sztabiński udał się do prokuratury. Ta wszczęła śledztwo.

Prokurator powołał biegłego. Nie miał on cienia wątpliwości, że Sztabiński straty poniósł. Ale oszacował je na 650 zł. Na tej podstawie śledczy skierowali akt oskarżenia do sądu.

Pierwsza sprawa została umorzona z powodów formalnych. Sąd w Sejnach miał wątpliwości, czy ewentualnym poszkodowanych rzeczywiście jest Sztabiński. Bo swego czasu zezwolił innemu z sąsiadów na korzystanie z części swojego pola.

Prokuratura od tego rozstrzygnięcia się odwołała, uznając wyrok za „oczywistą pomyłkę”. Sąd Okręgowy w Suwałkach był tego samego zdania i nakazał sprawę rozpatrzeć raz jeszcze.

Kolejny sejneński sędzia postanowił powołać własnego biegłego. Choć wcale nie musiał tego robić. Waga ustaleń biegłego prokuratorskiego jest w świetle prawa taka sama. Tyle, że podatnicy chcąc - nie chcąc, po raz kolejny ekspertyzę musieli sfinansować. A to nie są małe pieniądze.

Nowy biegły był mało konkretny. Podał kilka wariantów możliwych strat - od 0 zł do 140 zł. Tak mu jakoś wyszło. Nawet jednak najwyższa wartość kwalifikowała sprawę do umorzenia. Bo przestępstwo zaczynało się wówczas od 250 zł. Sąd przyjął wariant pośredni - 65 złotych 70 groszy i sprawę umorzył.

Prokuratura odwołała się po raz drugi. I znowu łąką Sztabińskiego zajął się suwalski sąd okręgowy. Na orzeczeniu, które zapadło w I instancji, nie pozostawił praktycznie suchej nitki. Uznał, że biegły nie może wydawać tak niejednoznacznych opinii i należy sprawę dokładniej przeanalizować. Wszystko znowu wróciło więc do Sejn.

Trzeci już sędzia zabrał się do dzieła. Zlecił m.in. przesłuchanie w drodze pomocy prawnej córki Sztabińskiego, która mieszka w Niemczech. Do sprawy nie wniosło to niczego nowego. Powołał też kolejnego biegłego. Ten uznał, że straty Sztabińskiego wyniosły 110 zł. Zaznaczył jednocześnie, że jeśli sąd chce, to z poprzedniej opinii, którą „okręgówka” tak skrytykowała, też może skorzystać.

Nie skorzystał. Przyjął 110 zł. I sprawę niedawno umorzył. Bo 110 zł, to również nie przestępstwo, ale wykroczenie.

- Tyle już ci prawnicy mnie kosztowali, ale i tym razem chyba nie popuszczę - komentuje Jan Sztabiński. - Poprosiłem o pisemne uzasadnienie wyroku i pewnie złożę apelację.

We wsi wojna

Czy warto tak walczyć o 650 złotych?

- Jakaś sprawiedliwość musi chyba na tym świecie być - odpowiada Sztabiński.

Ale we wsi teraz lekko nie ma. Jeden z sąsiadów, dobry znajomy stryjecznego brata, oskarżył go o kradzież różnych rzeczy, w tym trzech prostowników, wiertarki, 10 litrów ropy i butelki „Żubrówki”. Sąd jednak postępowanie umorzył, bo nie było jakichkolwiek dowodów. Sąsiad nawet się od tego wyroku nie odwołał. Czemu?

- Jakoś tak wyszło - tłumaczył. - To Sztabiński wywołał we wsi wojnę, nie ja.

Ale w związku z tą sprawą sąd skazał brata stryjecznego - tego, który jeździł traktorem po koniczynie. Bo podrobił podpis Sztabińskiego na wezwaniu sądowym.

- Nie miałem pojęcia, że ktoś wytoczył mi jakąś sprawę za rzekome kradzieże - opowiada Sztabiński. - I najpierw zostałem skazany zaocznie. Okazało się, że wezwanie sądowe listonosz zostawił u mojego brata. A ten podpisał je „Jan Sztabiński” i mi oczywiście nie przyniósł.

Za podrobienie podpisu sąd skazał krewnego na cztery miesiące więzienia w zawieszeniu.

Dzisiaj sąsiedzi nawet „dzień dobry” sobie nie mówią. Na wszelki wypadek Sztabiński zainstalował w swoim gospodarstwie monitoring.

- Nigdy nie wiadomo, do czego tu jeszcze może dojść - tłumaczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna