Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nóżka wyżej i padnij!

Redakcja
Autor wspomnień z wojska: Wiktor Mosiej z Białegostoku (47 lat temu w uniformie lotniczym).
Autor wspomnień z wojska: Wiktor Mosiej z Białegostoku (47 lat temu w uniformie lotniczym).
Wojskowa Komisja Rekrutacyjna w Białymstoku skierowała mnie dnia 12 kwietnia 1960 roku do odbycia zasadniczej służby wojskowej w Technicznej Szkole Wojsk Lotniczych w Zamościu (z obowiązkiem stawienia się tam dwa tygodnie później). Pożegnalny posiłek odbył się 26 kwietnia w restauracji Astoria, a uczestniczyły w nim 32 osoby (rodzina, narzeczona, koleżanki i koledzy).

Po obiedzie zostałem odprowadzony przez biesiadujących na dworzec kolejowy...
Fryzjer - strzyżenie na zero. Niektórzy płakali...

Warszawa powitała mnie chłodnym wieczorem. Zbliżała się godz. 19. Na peronie, z którego miał odjechać pociąg do Zamościa, spotkałem około 200 chłopaków z północnej Polski, wszędzie słychać było śpiewy i pożegnania. O godz. 20.45 nasz pociąg ruszył... Pełne składy, może 18 wagonów doczepionych do lokomotywy.

Do Zamościa przyjechaliśmy o godz. 6.45. Wychodzimy, a tu orkiestra wita nas, a obstawa formuje kolumnę z przybyłych osób do marszu do koszar. Padła pierwsza komenda: czwórkami do koszar marsz! Szliśmy zmęczeni, niektórzy podchmieleni, przez prawie całe miasto. Nagle widzimy bramę wejściową (dyżurka) i napis: "Witamy w TSWL-u Zamość". Po przekroczeniu bramy doszliśmy do pomieszczeń, na których były wypisane informacje. I tak od początku:

1. Fryzjer - strzyżenie na zero (niektórzy płakali, prosili, aby chociaż na 1 lub 2 cm zostawić).
2. Badanie lekarskie (serce, ogólny wygląd, zęby, słuch, wzrost, waga).
3. Zdawanie cywilnych ubrań, pakowanie do kartonów i adresowanie do wysyłki domowej.
4. Pierwsza zbiorcza kąpiel (jednorazowo około 100 osób) na golasa, woda na przemian gorąca i zimna.
5. Pobieranie sortów mundurowych i codziennych: buty nabite gwoźdźmi (podeszwy), onuce (zamiast skarpet), spodnie, marynarka, czapka, rękawiczki, ręcznik, koszula nocna, kurtka, karabin, maska, plecak, manierka, bidon, koc i niezbędniki toaletowe.

Tygodniowo dawali 10 papierosów, ale obiady były super!

28 kwietnia 1960 r. Pierwszy dzień w wojsku. Godz. 6 rano. Pobudka! Wstawać! - donośnie powtarzał dyżurny; pomocnik podoficera. Godz. 6.15 - gimnastyka, 6.30 - toaleta i porządki rejonowe, słanie łóżek; 7.00 - wolne na papierosa (tygodniowo dawali 10 sztuk papierosów "Sport", a później był wypłacany ryczałt pieniężny na papierosy, pastę do zębów, szczoteczkę, pastę do obuwia); godz. 7.15 - wymarsz ze śpiewem na śniadanie, o godz. 13- na obiad. Jedzenie było wspaniałe, przygotowywali je zawodowi kucharze wojskowi, a żołnierze im pomagali. Dyżurowaliśmy w kuchni: obieraliśmy ziemniaki i inne warzywa, zmywaliśmy naczynia, a nawet je... polerowaliśmy! Co 2 godziny trzeba też było zmyć całą kuchnię.

Na każdym kroku towarzyszył nam śpiew. Mieliśmy lekcje piosenek! Do dziś pamiętam np. "O mój rozmarynie...", "Przybyli ułani pod okienko", "Serce w plecaku", "Szła dzieweczka", "Rozkwitały pąki białych róż", "Czerwone maki", no i oczywiście słynne "My Pierwsza Brygada" (...)

Przez 54 dni, dzień w dzień, wykonywaliśmy te same czynności: musztra i przygotowywanie się do przysięgi. Może po 100 lub 200 razy słyszało się komendy: zbiórka w szeregu! (lub w dwuszeregu), baczność!, spocznij!, na prawo (lub w lewo) patrz!, prezentuj broń!, nie garb się!, nóżka wyżej!, padnij!, czołgaj się! (nawet po błocie lub kałużach), zbiórka na drzewie!, załóż maskę gazową!, biegnij kilka km!, padnij i strzelaj pojedynczo (lub serią)!

Ćwiczyliśmy na poligonie, który znajdował się 6 km od Zamościa. Do koszar wracaliśmy ok. godz. 12.15, zmienialiśmy ubranie i przygotowywaliśmy się do obiadu. Obiady były super: zupy - grochowa, fasolowa, żurek, jarzynowa itp., a na drugie danie - specjalność jadłodajni: bigos z gulaszu angielskiego (duże kawałki), surówki codziennie inne (własne gospodarstwo i sad mieliśmy w koszarach), na deser zawsze jabłko (dorodne).

Integracja przy piwie i capstrzyk

Po obiedzie był czas wolny do godz. 21.30. Wtedy pisaliśmy listy do rodzin, narzeczonych lub żon i chodziliśmy do kantyny w celu integracji przy piwie grzanym (z sokiem i imbirem).
O godz. 21.45 odbywał się apel (sprawdzanie obecności, przekazywanie przez dowódców drużyn, plutonów, kompanii wiadomości o obowiązkach i prawach żołnierza lub czytanie akt o polityce rządowej). O godz. 22 dyżurni ogłaszali capstrzyk. Koniec zajęć, rozmów, gasły światła ogólne, a oficer dyżurny robił po tym przegląd, jak ułożone są sorty (musiały być w kostkę, a buty na baczność i wypolerowane). I chociaż były zgodnie z wymogami, specjalnie robił kilka razy pobudkę (w międzyczasie porozwalał i pomieszał obuwie).

Przyjedź na przysięgę

Po 54 dniach musztry odbyła się uroczysta przysięga wojskowa. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. 19 kwietnia 1960 r. plac spotkań już od rana zapełniał się przyjezdnymi, rodzinami, znajomymi, przedstawicielami zakładów pracy i ważnymi osobistościami z Dowództwa Wojsk Lotniczych w Warszawie, Lublinie.

Rozkaz komendanta Szkoły nr 018 zezwolił na złożenie przysięgi o godz. 10, potem były przemówienia ważnych osobistości, odznaczenia, wyróżnienia dla kadry kierowniczej, a dla żołnierzy listy pochwalne na ręce rodziców. Mój list odebrał starszy brat Emil i otrzymałem 3 dni urlopu - za wzorową postawę w wykonywaniu czynności do przysięgi. Byłem bardzo szczęśliwy.

Po przysiędze zorganizowano uroczysty obiad - dla gości wraz z żołnierzami. A po tym to już tylko balowanie na stołach rozłożonych w parku garnizonu wojskowego szkoły. Przyjezdni byli bardzo hojni (dużo wódy, żarcia, opowieści, plotek, i tak to trwało do godz. 21). Była to pierwsza integracja żołnierzy z podoficerami drużyn, plutonów i próba pierwszych znajomości z oficerami kompanii. Pamiętam, że zaprosiłem swego oficera kompanii Zbyszka S., gdyż koledzy, którzy wcześniej odbywali szkolenie w tej szkole w Zamościu, mówili, że pochodzi z Białegostoku. Kiedy po kilku kieliszkach koniaku zaproponował mi przejście na "ty" (bo był dumny, że ja byłem wyróżniony i bardzo aktywny), mieliśmy wspólne tematy do dyskusji na temat... planet w kosmosie, a szczególnie interesował nas zatopiony kontynent Atlantyda (...).

Wzorowy żołnierz

Po przysiędze rozpoczęły się zajęcia szkolne: codziennie wykłady po 5-6 godzin lekcyjnych, a w przerwie - mecze w piłkę nożną pomiędzy plutonami, kompaniami i o najlepszą drużynę pułku. (...). 12 października 1960 r. otrzymałem stopień szeregowca TSWL, 11 października 1960 r. - upoważnienie do noszenia odznaki Mechanika Lotniczego, a 1 maja 1961 r. dowódca Jednostki Wojskowej 4844 rozkazem nr 1 nadał Mosiej Wiktorowi tytuł wyróżniający i odznakę "Wzorowy Żołnierz" Stopnia I.
Mój dobry kolega, też z Białegostoku, Jan Frank także miał zaszczyt i przyjemność takie samo wyróżnienie otrzymać, a dowódca kompanii, o którym wspomniałem, był bardzo szczęśliwy, że Białystok takich zdolnych chłopaków skierował do szkoły (...). Ja i Jan Frank szkołę zakończyliśmy z wyróżnieniem i mieliśmy prawo wyboru jednostek lotniczych. Jan wybrał Kraków, a ja Pułk Lotniczy w Przasnyszu k. Ciechanowa.

Jak Wielki Allah stawiał na szafce wino

W Przasnyszu pobudki mieliśmy o godz. 4.30, potem wyjazd na lotnisko, loty treningowe kandydatów Oficerskiej Szkoły Lotniczej na pilotów na samolotach TS8BIS (2-osobowe). Śniadanie było przywożone na lotnisko, a do miejsc zakwaterowania wracaliśmy o godz. 11. Obiad był zawsze o 13, a potem wolne do 21.45.

Po obiedzie integrowaliśmy się. Otrzymywaliśmy np. spirytus do czyszczenia samolotowych urządzeń, a że zawsze część zostawała, to służyła nam do poprawiania humorku. Rozrabialiśmy z napojami i balowaliśmy w lokalach.

(...)W Przasnyszu poznałem wielu przyjaciół, m.in. wspaniałego Józka Bienasza - kolarza, który często woził mnie na ramie roweru po okolicznych miejscowościach, na zabawy. Pamiętam też "Pluto" z Bydgoszczy i "Wielkiego Allaha" spod Łap. "Wielki Allah" miał taki pseudonim, bo kupował wino i stawiał na szafce, przykrywał się białym prześcieradłem, wyciągał ręce do przodu i mówił: "Widzę i nic nie widzę, słyszę i nic nie słyszę, rób ze mnie co chcesz". I po kieliszku sam wypijał, a jego kolega "Pluto" rozbierał go do połowy i malował mu na plecach różne ozdoby. Ten "Wielki Allah" miał duży motocykl, który złożył z części samolotowych w Przasnyszu (...).

Drodzy koledzy, jeżeli jeszcze jesteście na tej planecie Ziemi, proszę dajcie znać o sobie. Minęło tak dużo lat (47), jak się rozstaliśmy. Może uda nam się jeszcze spotkać?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna