Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeszli 500 km brzegiem Bałtyku. Przy okazji pomogli potrzebującym

Urszula Ludwiczak [email protected]
Białostoczanie na początku wędrówki wzdłuż brzegu Morza Bałtyckiego – w Krynicy Morskiej. Mają ze sobą koszulki fundacji, o której chcą opowiadać innym. Od lewej: Piotr Buła, Łukasz Golczenko, Grzegorz Świenc i Mateusz Pasiuk.
Białostoczanie na początku wędrówki wzdłuż brzegu Morza Bałtyckiego – w Krynicy Morskiej. Mają ze sobą koszulki fundacji, o której chcą opowiadać innym. Od lewej: Piotr Buła, Łukasz Golczenko, Grzegorz Świenc i Mateusz Pasiuk.
Na co dzień prowadzą aktywny tryb życia, ćwiczą na poligonie wojskowym, uwielbiają survival. Nic dziwnego, że przejście niemal 500 km wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego nie stanowiło dla grupy młodych białostoczan większego problemu. Dokonali tego w 11 dni i 12 godzin.

Nie straszne im były deszcze i burze, a nawet najprawdziwszy sztorm. Nie przeszkadzało słońce, wbijający się wszędzie piach i zmęczenie. Gdy po ponad jedenastu dniach marszu brzegiem Morza Bałtyckiego doszli do celu, byli szczęśliwi jak nigdy dotąd.

Wyruszyli w połowie sierpnia, w czterech: Grzegorz Świenc, Piotr Buła, Mateusz Pasiuk, Łukasz Golczenko. W Ustce, na drugą część trasy, dołączył do nich jeszcze Wojciech Kosiński. Wszyscy są dobrymi znajomymi, na co dzień związanymi z Jednostką Strzelecką "Strzelec" nr 4034 w Białymstoku. Uwielbiają aktywny tryb życia, w ubiegłym roku przeszli ponad 420 km po polskich górach, trasę od Bieszczad do Tatr.

W tym roku zaplanowali marsz wzdłuż Morza Bałtyckiego. Z okolic Fromborka do Dziwnowa. Ale nie chcieli tylko iść. Chcieli przy okazji zrobić coś dla innych. Dlatego postanowili, że będą podczas ekstremalnego marszu propagować działalność białostockiej Fundacji Pomóż Im, która zajmuje się dziećmi z chorobą nowotworową i prowadzi domowe hospicjum dla dzieci.

- Zrobiliśmy wszystko, aby rozreklamować fundację w Polsce i to się nam udało - mówią. - Cieszymy się, bo przy okazji przeżyliśmy jedne z najfajniejszych wakacji.

Z Krynicy Morskiej do Dziwnowa

Ekstremalny marsz zaczęli 15 sierpnia. Tego dnia ok. godz. 17 zjawili się w Krynicy Morskiej, dokąd dopłynęli promem z Fromborka. - Pierwszego dnia zrobiliśmy około 20 km, spaliśmy w lesie, pod plandeką ogrodową, i to był chyba najwygodniejszy nocleg podczas całej wyprawy - opowiada Grzegorz Świenc. - Na drugi dzień doszliśmy na wieczór już do Gdańska.

Tu trzeba było odejść od brzegu, bo poruszanie się tylko plażami nie jest w Trójmieście zbyt proste.

- Znajomy, który miał nam dać instrukcje, jak się poruszać po Trójmieście, czekał na nas w centrum Gdańska - opowiada Grzegorz. - Gdy tam dotarliśmy, poznaliśmy jeszcze parę młodych ludzi ze Śląska, który nas zaczepili pytając o drogę. Zgadaliśmy się, polubiliśmy i oni następne trzy dni jechali za nami stopem.

Kolejną noc spędzili na plaży w Gdańsku. Stamtąd promem przepłynęli na Hel.

- Tam trafiliśmy akurat na inscenizację lądowania w Normandii, słynny D-Day - opowiadają. - Trochę popatrzyliśmy i wyruszyliśmy dalej.

Najpierw kierunek - Jastarnia, bo chcieli pożegnać się ze Ślązakami. Następnego dnia byli już we Władysławowie, skąd ruszyli do Jastrzębiej Góry, kolejna była Łeba.

- W Łebie była chyba najgorsza noc - opowiadają. - Było mnóstwo komarów, i strasznie dużo piachu... Zaczęło też we znaki dawać się zmęczenie.

Grzegorz przyznaje, że miał wtedy chwilowy moment załamania: - Te komary i wszechobecny piach mnie dobiły, bo nie dało się spać. Ale też w Łebie na ulicy spotkałem rodzinę dzików, co było chyba najbardziej niezwykłą przygodą podczas naszego marszu...

21 sierpnia doszli do Rowów

- Było już około godz. 21. Zaczęło się ściemniać, ale widzieliśmy w oddali światła Ustki - wspominają. - Pomyśleliśmy, że już niedaleko, że niedługo tam dojdziemy. Szliśmy. Ale zrobiła się godz. 24, a te światła nadal były tak samo daleko. Za to morze nocą jest niesamowite. W końcu około godz. 2 wydało się nam, że Ustka naprawdę jest tuż obok. Położyliśmy się na plaży, aby przenocować. Rano okazało się, że to jeszcze 2 kilometry...

Z Ustki chcieli dojść do Jarosławca, ale plany pokrzyżował im wojskowy poligon tuż przy plaży w Ustce. Białostoczanie musieli zejść w głąb lądu i nadrobić niemal 30 km.

- Ale też wtedy spotkaliśmy grupę dziewczyn, trzy harcerki, które też szły piechotą wzdłuż morza - wspominają. - Generalnie podczas marszu spotkaliśmy sporo osób chodzących po wybrzeżu tak jak my, choć niemal wszyscy szli w drugą stronę - ze Świnoujścia na Hel. Spotkaliśmy też Niemca, który szedł ze Świnoujścia do... Norwegii.

W okolicach Ustki białostoczanom udało się przenocować pod dachem, w gospodarstwie.

- Trafiliśmy na bardzo życzliwych, choć było widać, że biednych ludzi - opowiadają. - Przenocowali nas, dali jeść, pić.

Kolejnym punktem była baza harcerska w Łazach, a po niej - Kołobrzeg.

- Tu usiedliśmy odpocząć i zaczęliśmy zastanawiać się, co dalej. Kończyło nam się jedzenie, byliśmy zmęczeni. Do Dziwnowa zostało około 60 km. Pomyśleliśmy, że zrobimy je następnego dnia i zakończymy wyprawę - opowiadają. - Wstaliśmy rano i jak zaczęliśmy iść o godz. 8, to skończyliśmy po 21 godzinach, oczywiście z małymi przerwami. O godz. 4.20 byliśmy w Dziwnowie. Cała wyprawa zajęła nam 11 dni i 12 godzin. W prostej linii pokonaliśmy 467 km, ale wiadomo, że brzeg jest pofalowany i kilometrów nadrabia się co niemiara. Nie mówiąc o tym nadrobieniu w okolicach Ustki. W sumie pokonaliśmy pewnie prawie pół tysiąca km!

Najłatwiej po piasku

Najmilej wspominają wschodnie wybrzeże Bałtyku: - Tu jest piasek, dobrze się po nim idzie. Zachodnie wybrzeże wysypane jest kamykami albo wyłożone betonowymi falochronami. Nie idzie się tam najlepiej, bolą pięty, stawy. Ale szliśmy, bo lubimy ekstremalne warunki i wyzwania.

Po kilku dniach marszu przestali zwracać uwagę na odciski na stopach. Bo te są nieuniknione.

- Moje nogi wyglądały jak mielonka - śmieje się Grzegorz. - Ale najbardziej boli przez pierwszą godzinę, potem już nie czuje się bólu. Dużo dawało też moczenie nóg w morskiej wodzie, na koniec każdego dnia.

W drodze kilka razy spotkała ich ulewa i burze z piorunami. - Podczas takiej wieczornej burzy w drodze do Jastrzębiej Góry tak lało, że nie było nawet widać świateł stojącej niedaleko latarni. Niesamowity jest widok uderzających w morze piorunów. Mimo deszczu zawsze szliśmy dalej, bo i tak wszystko mokre było, więc nie było sensu stawać. Tyle że plecak jest wtedy jeszcze cięższy... - opowiadają.

W plecakach survivalowcy nieśli wszystko, co potrzebne im było do przeżycia. Mieli tam absolutne minimum, a i tak było ciężko.

- Mój bez jedzenia ważył 22 kg, a gdy czasem robiliśmy zapasy, to ze słoikami i konserwami około 30 kg - opowiada Grzegorz. - Do tego jeszcze dochodziła woda.

Sposób na kryzys? - Wystarczy wmawiać sobie, że wcale nie jest ciężko, że nogi nie bolą, że nie ma odcisków, że pić się nie chce... - zapewnia Grzegorz. - I to naprawdę pomaga. Najważniejsza jest bowiem psychika, od niej wszystko zależy. Dla nas im ciężej, tym fajniej. Im bardziej się człowiek zmęczy, tym ma większą satysfakcję. Idziemy nawet jak coś boli.

Za rok kolejne wyzwanie

- Cieszymy się, że udało nam się zrobić coś dla siebie i innych - mówią białostoczanie.

Za nimi fajne wakacje i satysfakcja, że mogli opowiedzieć innym Polakom o białostockiej fundacji.

- Lepszych wakacji sobie nie wyobrażam - podkreśla Grzegorz. - Żeby ktoś mi płacił za to, że tak będę chodził, to mógłbym tak żyć.

Na razie planują kolejną wyprawę.

- Za rok okrążamy całą Polskę. Na początek piechotą po górach, potem spływamy pontonami Odrą do morza, kajakami wzdłuż brzegu i do Białegostoku wrócimy rowerami - zapowiada Grzegorz.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna