Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślimak w uchu

Urszula Ludwiczak
Maryla Zagerska nie słyszała przez 30 lat. I już nie miała nadziei, że to się zmieni...
Maryla Zagerska nie słyszała przez 30 lat. I już nie miała nadziei, że to się zmieni...
Profesor Marek Rogowski wspomina, jak jechał na wakacje z żoną. Byli na lotnisku, gdy nagle podbiegła jakaś kobieta i rzuciła się mu na szyję. Żona profesora już chciała reagować, gdy zobaczyła, że nieznajoma ma przy uchu procesor. I już wiedziała, że to kolejna wdzięczna pacjentka...

Takich wdzięcznych za powrót do świata dźwięków jest już 20. Od stycznia 2006 r. białostocka Klinika Otolaryngologii Uniwersytetu Medycznego wykonuje zabiegi wszczepiania implantów ślimakowych. To nieraz jedyny ratunek na odzyskanie słuchu dla osób, które go utraciły.

- Tymczasem wśród głuchych nadal często panuje przekonanie, że nie warto starać się o implant, bo potem nie można się kąpać ani pływać, a do tego lekarze "wwiercają się" do mózgu - mówi prof. Marek Rogowski, kierownik Kliniki Otolaryngologii UMB. - A to nieprawda! Pacjenci funkcjonują normalnie, a przede wszystkim słyszą.

Półtora roku ciszy. Świat się zawalił.

Bożena słuch straciła nagle. Pięć lat temu zachorowała na zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Przestała słyszeć. Lekarze przekonywali, że głuchota przejdzie, ale tak się nie działo.

- A dla mnie każda godzina niesłyszenia była piekłem - opowiada. - Miałam zawroty głowy, kłopoty z równowagą, w głowie słyszałam jakieś szumy. Mój świat się zawalił. Przeszłam na rentę.

Kilka miesięcy czekała na wizytę w Międzynarodowym Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. W Kajetanach usłyszała bowiem, że na implant finansowany przez NFZ trzeba czekać w kolejce 7 lat. Można go było mieć natychmiast jeśli... zapłaciłoby się 17,5 tys. euro!

- To była cena kawalerki - wspomina Bożena.
Na szczęście, w grudniu 2005 okazało się, że do pierwszego zabiegu wstawienia implantu ślimakowego przygotowują się białostoccy lekarze. Bożena została ich pierwszą pacjentką.

- Bardzo chciałam tej operacji, w ogóle się jej nie bałam - opowiada. - Nie wyobrażam sobie życia bez implantu. Straciłam słuch z dnia na dzień i pamięć o tym, że słyszałam, nie pozwalała mi funkcjonować w świecie ciszy.

27 stycznia 2006 r. Bożenie wstawiono podskórny implant przy lewym uchu. Jeszcze miesiąc musiała czekać na procesor mowy. Dopiero wtedy po raz pierwszy znowu usłyszała głosy. Było niesamowicie i dziwnie. Bo nie wszystkie dźwięki brzmiały tak, jak je zapamiętała. Musiała nauczyć się odróżniać głosy.

- Ciągle mam problem z rozpoznaniem, co ktoś mówi, gdy jest hałas. Cały czas patrzę na usta osoby, z którą rozmawiam - uśmiecha się. - No i nadal boję się rozmawiać przez telefon czy z nieznajomymi... Ale jest coraz lepiej. Od roku chodzę na zajęcia do logopedy, cały czas mam rehabilitację.

Bożena jest szczęśliwa, że słyszy, choć tylko na jedno ucho - to z implantem.

Najpierw usłyszała szczekanie psa...

Maryla Zagerska nie słyszała przez 30 lat. Słuch zaczęła tracić w dzieciństwie, gdy zachorowała na szkarlatynę.

- Wtedy miałam 5 lat, a po kilku kolejnych, w V klasie podstawówki, już zupełnie nic nie słyszałam - wspomina.

Od tamtej pory minęło 30 lat - długich lat w świecie kompletnej ciszy. Maryla przyzwyczaiła się do myśli, że już nigdy słuchu nie odzyska. Nadzieja pojawiła się dwa lata temu... Jej przyjaciele usłyszeli w telewizji o implantach ślimakowych i zaczęli namawiać ją do konsultacji z lekarzami.

- Ja nie bardzo w to wierzyłam, ale ciągle słyszałam z ich strony pytania, czy byłam już w klinice... - opowiada Maryla. - To na odczepnego w końcu poszłam. Okazało się, że mam szansę na odzyskanie słuchu, bo nie wszystkie nerwy w bębenku są uszkodzone. To mnie uratowało. Ale strasznie bałam się zabiegu. Że będzie bolało, że coś się może nie udać. Starałam się nie dopuszczać do siebie tego strachu, myśląc, że i tak już jestem głucha, to co jeszcze mogą mi uszkodzić?

Gdy Maryla obudziła się po operacji, była zaskoczona, że nic ją nie boli. A potem, po wstawieniu procesora mowy, zaczęła słyszeć...

- To było niesamowite! - wspomina. - Pierwsze co usłyszałam, to było szczekanie psa. Taki dźwięk jak przez garnek. Ale mózg w końcu nawiązał współpracę i zaczęłam rozróżniać dźwięki.

Maryla ma implant od roku. I jest bardzo zadowolona. Pracuje przy kasie, w jednym z białostockich hipermarketów.

- Moi pracodawcy podchodzą do mnie ze zrozumieniem, choć początkowo trochę się myliłam, bo nie wszystko słyszałam - opowiada. - Teraz jest lepiej, bo staram się nie czytać ludziom z ust, ale właśnie ich słuchać. Żyję normalnie. Nawet z tym implantem nurkuję. Słyszę, co mówią w telewizji, rozmawiam przez telefon. Implant nie przeszkadza mi w niczym!

Elektronika zastępuje ucho

Wszczep ślimakowy jest protezą narządu słuchu, przeznaczoną dla ludzi z głębokim niedosłuchem lub głuchotą, u których zastosowanie aparatów słuchowych nie poprawia słyszenia. Składa się z implantu wszczepianego do części ucha wewnętrznego (ślimaka) i z elementu zewnętrznego, zwanego procesorem mowy. Procesor chorzy dostają po miesiącu od wstawienia implantu, gdy wygojona jest rana pooperacyjna. Dopiero wtedy słyszą pierwsze dźwięki.

Jak to działa? Otóż dźwięki wychwytywane przez zewnętrzny mikrofon zamieniane są w sygnały elektroniczne, przesyłane drogą fal radiowych do implantu. Implant z kolei przesyła właściwy sygnał elektryczny do elektrody w ślimaku. Nerw słuchowy jest stymulowany dostarczanymi impulsami elektrycznymi i generuje tzw. potencjał czynnościowy, który przesyła do mózgu. Mózg odbiera ten potencjał i interpretuje go jako wrażenie słuchowe.

- Implanty ślimakowe są jednym z największych osiągnięć medycyny i techniki ostatnich 30 lat - zaznacza prof. Marek Rogowski. - Stwarzają one możliwość powrotu do świata dźwięków dla wielu osób z całkowitą głuchotą.

Na świecie implanty nosi około 40 tys. osób, dorosłych i dzieci. Białostoccy lekarze przeprowadzili dotąd 20 takich operacji, czekają na kolejnych pacjentów.
Każdy pacjent przed zabiegiem musi przejść kwalifikację, lekarze badają, czy są wskazania do implantu. Sam zabieg trwa około dwóch godzin, po nim przez około dwa lata trwa specjalistyczna rehabilitacja. Ale pacjenci dużo wcześniej zaczynają wracać do normalnego życia.

- Miałam operację w kwietniu 2008, aktywowanie procesora mowy w maju 2008 - opowiada Alicja, jedna z pacjentek kliniki, która nie słyszała przez cztery miesiące. - Chociaż lekarze mówili mi, że przede mną dwa lata rehabilitacji, ja niemal z dnia na dzień mam doskonalszy słuch. Gdy nie słyszałam, krzyczałam, myśląc, że przekrzyczę swoją głuchotę. Teraz wróciłam do żywych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna