Poobijani spędzili dobę w policyjnej izbie zatrzymań. Ich "przeciwnicy" - nie. Być może dlatego, że w tej grupie byli krewni funkcjonariuszy policji.
Był późny majowy wieczór. Czterej młodzi grajewianie pojechali po piwo do nocnego sklepu. Na parkingu nie było miejsca, więc zatrzymali auto na podjeździe jednej z pobliskich posesji.
- Koledzy poszli po zakupy, a ja pozostałem w samochodzie - opowiada Jacek (nazwisko do wiadomości redakcji), jeden z zainteresowanych.
Pięć minut później mężczyźni z zakupami wrócili do auta. Jeden z nich wypił piwo, a pustą butelkę rzucił na betonowy podjazd. Wówczas z posesji wybiegł jej właściciel krzycząc, by pozbierali szkło.
- Podszedł do mnie, ale odmówiłem - przyznaje Jacek. - Nie chciałem sprzątać, ponieważ nie była to moja butelka.
Doszło do awantury. Z jednej i drugiej strony posypały się wulgaryzmy i pogróżki. Właściciel posesji groził, że wezwie policję. Mężczyźni nie byli mu dłużni. Też chcieli, by przyjechał patrol. Dalej są dwie wersje wydarzenia.
Wybiegł z domu na bosaka
Jacek mówi, że właściciel posiadłości odszedł w kierunku domu, a za chwilę wrócił na podjazd w towarzystwie trzech mężczyzn. To tamci zaatakowali. Wyciągnęli jednego z auta i zaczęli go tłuc. Wtedy pozostali, siedzący w samochodzie pośpieszyli z pomocą. Wywiązała się bijatyka.
- Bałem się, że nas pozabijają - dodaje Jacek. - Na szczęście, Karolowi udało się odbiec i wezwać policję.
Właściciel posesji natomiast zdarzenie relacjonował zupełnie inaczej. Otóż, tego wieczoru stał na ganku i patrzył przez okno. Nagle zauważył, jak jeden z mężczyzn rzucił butelkę. Zaczął szukać butów, by wyjść na podwórko. Ostatecznie wybiegł z domu na bosaka. Prosił młodzieńców, by zebrali szkło, a oni zaczęli się awanturować. Wyskoczyli z auta, ciągali go za rękawy, popychali, a w końcu skoczyli na niego. Robił wszystko, by się wyrwać i uciec. Być może niechcący któregoś uderzył. W trakcie szamotaniny z odsieczą przybiegli trzej mężczyźni, którzy odciągnęli napastników. Skąd się wzięli, nie wiadomo. Pewne jest tylko jedno: dzięki nim pokrzywdzony mógł uciec do domu i obmyć zakrwawioną twarz.
Biją wujka!
Aż trzy osoby prosiły o pomoc grajewską policję. Jeden z zaatakowanych mężczyzn z auta telefonował do dyżurnego. Żona właściciela posesji szukała ratunku u zięcia, który pracuje na komendzie, a także u brata, który jest zastępcą naczelnika wydziału prewencji, także w grajewskiej policji. Ten ostatni przyznaje, że natychmiast zawiadomił o awanturze pod domem siostry dyżurnego, ale dowiedział się, że patrol został już wysłany. Do naczelnika dzwoniła też jego córka pracująca w pobliskim barze. Podobno krzyczała w słuchawkę: biją wujka.
Kilka minut później przed posesją pojawili się i policjanci z patrolu, a wśród nich zięć właścicieli podjazdu, i naczelnik. Ten ostatni po cywilnemu, bo już posłużbie.
Jacek twierdzi, że oficer wysiadł z auta i wskazując na niego oraz kolegów rzucił: tych zabieramy na 48. W międzyczasie zaś zięć-policjant ustalał przebieg zajścia. Oczywiście, na podstawie rozmowy z pokrzywdzonym, czyli teściem. Sąd podkreślił, że mundurowy bezkrytycznie dał mu wiarę. Wprawdzie sprawdził, czy teść jest trzeźwy (był pod wpływem alkoholu), ale członków jego ekipy już nie badał. Może dlatego, że w grupie tej był siostrzeniec naczelnika.
"Nie zastanowiono się nawet, z jakiego powodu interwencja została zgłoszona przez rzekomego sprawcę" - zauważył grajewski sąd.
Dyżurny policji otrzymał sygnał: czterech mężczyzn zaatakowało właściciela posesji. Wysłał więc kolejny radiowóz, by sprawców przewieźć do izby zatrzymań. Tam spędzili dobę. Po co? By nie mataczyli i nie ukrywali się - brzmiało uzasadnienie.
Dzień później mężczyźni usłyszeli zarzut pobicia właściciela posesji.
- Naszych argumentów nikt nie brał pod uwagę - żali się Jacek.
Sąd: Wszyscy się bili!
Podejrzani domagali się wyłączenia grajewskiej komendy ze sprawy, ale miejscowa prokuratura odmówiła. Argumentowała, że funkcjonariusze powiązani rodzinnymi więzami z pokrzywdzonym nie prowadzą śledztwa. A w takiej sytuacji trudno mówić, że na nie wpływają.
Upadł też wniosek, by ukarać mundurowych za przekroczenie uprawnień. Śledczy uznali, że do takiej sytuacji nie doszło. Decyzja o odmowie wszczęcia postępowania jest prawomocna.
Kilka miesięcy później akt oskarżenia trafił do grajewskiego sądu. Ten ustalił, że zgadza się tylko jedno: awantura zaczęła się od butelki. Pokrzywdzeni kłamali, a oskarżeni brali udział w bójce, a nie w pobiciu. A ponieważ cieszą się dobrą opinią w środowisku, to postępowanie wobec nich zostało warunkowo umorzone.
Grajewska prokuratura próbowała orzeczenie skarżyć. Podnosiła, że właściciel posesji "podjął ze wszech miar uzasadnioną próbę przywrócenia porządku i spokoju na swojej posesji. Bronił swojej własności i został zaatakowany przez oskarżonych". Mimo to, wyrok nie zmienił się.
Teściowi kazał dmuchać
Sąd w Grajewie zauważył, że policjant z patrolu działał wbrew prawu. Podejmował czynności z udziałem teścia, rozpytywał go i badał jego trzeźwość, a tego zabraniają wewnętrzne przepisy policji. A poza tym, co podkreśliła rozpatrująca sprawę sędzia Agnieszka Karwowska, informacje przekazane dyżurnemu były tendencyjne.
Co na to policja? Zastępca naczelnika z dziennikarzem rozmawiać nie chce.
- Może nie tyle nie chcę, ile nie mogę udzielać informacji - precyzuje i odsyła do rzecznika prasowego.
Andrzej Baranowski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku informuje, że w związku z pojawiającymi się zarzutami oraz doniesieniami prasowymi komendant polecił przeprowadzenie kontroli w grajewskiej komendzie. I taka właśnie się odbywa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?