Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Białostocka” i „Współczesna”, czyli redakcja pełna wspaniałych wspomnień

Dariusz Klimaszewski
Dariusz Klimaszewski
Dariusz Klimaszewski Archiwum
Powakacyjny powrót „Przy małej czarnej” będzie powrotem sentymentalnym. Nie może być jednak inaczej skoro człowiek związany jest z naszą 65-latką zawodowo od 34 lat, a sportowo znacznie, znacznie dłużej.

To właśnie w „Białostockiej” poznałem „na żywo” zawody wysokiej rangi. W 1968 roku ojciec zabrał mnie do siedziby redakcji w Domu Prasy przy ówczesnej ulicy Wesołowskiego (dziś Suraskiej). Tam właśnie, w kultowym Klubie „Siedmiu” rozgrywano półfinał szachowych mistrzostw Polski seniorów. Gdy patrzyłem na zadumanych nad szachownicami panów (wśród nich białostoczanina Zbigniewa Cylwika, który aż do lat 80. był jedynym w regionie zawodnikiem z najwyższym krajowym tytułem szachowym - mistrza krajowego), oddzielonych od kibiców sznurową barierką, nawet nie przemknęła mi myśl, że królewska gra stanie się moją życiową pasją.

A to dzięki szachom poznałem sport od środka, wiem, jak zawodnika boli porażka, a jak cieszy zwycięstwo. To dzięki nim przeżyłem chwile, które zapamiętam do końca życia, a które może tylko dać uprawianie sportu. Pierwszą: w czasie gry z biało-czerwoną flagą u boku podczas reprezentowania Polski w oficjalnym meczu międzypaństwowym.

Druga jest zaś związana z... „Gazetą Współczesną”. Przez wiele lat nasz dziennik organizował turniej o swój puchar w grze błyskawicznej. W jednym z nich, jako nastolatek, zmierzyłem się z mistrzem z Wilna Henrikiem Żemajtisem. Rywal był głównym konkurentem mojego trenera z Jagiellonii - Bogdana Bieluczyka do końcowego zwycięstwa.

Gdy zaczynaliśmy partię, na której rozegranie każdy z zawodników miał tylko pięć minut, przy naszym stoliku nie było nikogo. Ale po kilkunastu posunięciach zaczęli pojawiać się pierwsi kibice. Niespodziewanie zyskiwałem przewagę na szachownicy i widzów obok. W decydującym momencie miłośnicy królewskiej gry otoczyli stolik gęstymi kilkoma rzędami. Gdy litewski mistrz wyciągnął dłoń w geście poddania partii, rozległy się okrzyki „brawo” i autentyczne oklaski.

Myślę, że właśnie takie uznanie od kibiców jest największą nagrodą dla sportowca. Dlatego też, już jako dziennikarz sportowy, nigdy nie kryłem, że kibicuję naszym. Owszem musiałem pisać gorzkie słowa po ich słabych występach, ale - uwierzcie Drodzy Czytelnicy - nie przychodziły mi one łatwo. Natomiast relacje ze zwycięstw pisałem z największą przyjemnością. I dlatego, jak dziś wspominam moją sprawozdawczą pracę, najlepiej pamiętam te najradośniejsze chwile. Jakie? Rok 1986 - mistrzostwa Polski kobiet w judo i triumf w hali Jagiellonii Małgorzaty Roszkowskiej (Gwardia Białystok). Sezon 1986/87 - rosnąca z każdym meczem widownia spotkań Jagiellonii i wreszcie szał radości z powodu historycznego awansu do ekstraklasy, a następnie inauguracja rozgrywek i 36 tysięcy widzów na spotkaniu z Widzewem Łódź.

Kolejne sezony w ekstraklasie koszykarek Włókniarza Białystok i wypełnione po brzegi, na ich pojedynkach, trybuny hal przy ul. Jurowieckiej i na Antoniuku. Awans do ekstraklasy i zdobywanie tytułów drużynowego mistrza Polski przez pięściarzy Gwardii/Hetmana. Fantastyczne zwycięstwo koszykarzy Polski nad Litwą w meczu eliminacji mistrzostw Europy `1997 w hali przy ul. Antoniukowskiej. Wspaniałe wieczory basketbola na Antoniuku, gdy tego samego dnia o ekstraklasowe punkty walczyły zespoły Włókniarza i Instalu/Dojlid. No i oczywiście triumf włókniarek w europejskim Pucharze Ronchetti we wrześniu 1994 roku, gdy w swej hali jednym punktem wyeliminowały IMOS Brno.

Przez te wszystkie lata dziennikarze „Białostockiej/Współczesnej” byli ze swoimi drużynami, no i oczywiście kibicami. To dla nich w 1986 roku ówczesny szef działu sportowego red. Leszek Tarasiewicz stworzył punkt informacyjny, w którym podawaliśmy wyniki rozgrywanych na wyjeździe II-ligowych meczów piłkarzy Jagiel-lonii. 9 listopada, gdy białostoczanie grali w Knurowie z Górnikiem - najgroźniejszym rywalem w wyścigu do ekstraklasy, fani „Jagi” zablokowali ulicę Wesołowskiego przed siedzibą naszej redakcji. Gdy wywiesiliśmy kartkę z napisem „2:0 - dwa gole Jacka Bayera” było gromkie „hurra”. Informację o remisie 2:2 kibice przyjęli głęboką ciszą. Potem znów radość, bo Bayer strzelił trzecią bramkę, i denerwujące wyczekiwanie. Aż wreszcie koniec - 3:2 dla Jagiellonii i wprost euforia na Wesołowskiego co najmniej kilkuset kibiców.

To były piękne chwile!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna