Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smaczny sposób na życie

Magdalena Kleban [email protected]
Łukasz Ancypo spod Sokółki, producent kumpiaka, w naszym regionie jest już dawno doceniony, teraz ma szansę zdobyć prawdziwą Perłę, przyznawaną najlepszym producentom w kraju
Łukasz Ancypo spod Sokółki, producent kumpiaka, w naszym regionie jest już dawno doceniony, teraz ma szansę zdobyć prawdziwą Perłę, przyznawaną najlepszym producentom w kraju
Coraz więcej mieszkańców Podlasia w kuchni regionu widzi swoją przyszłość.
- Takiego sera jak u nas nie znajdziecie nigdzie indziej - zachwala Małgorzata Marcinkiewicz z Mierkinii
- Takiego sera jak u nas nie znajdziecie nigdzie indziej - zachwala Małgorzata Marcinkiewicz z Mierkinii

- Takiego sera jak u nas nie znajdziecie nigdzie indziej - zachwala Małgorzata Marcinkiewicz z Mierkinii

Suwalskie kartacze, tatarskie pierekaczewniki czy korycińskie sery już dawno rozsławiły nasz region w Polsce. - Teraz czas na Łomżę! - przekonuje tamtejszy restaurator Tomasz Siergiewicz. - My też mamy czym się pochwalić. W kolejce do odkrycia stoją też przysmaki znad jeziora Hańcza na Suwalszczyźnie czy z Goniądza. Bo Podlaskie prawdziwym smakiem stoi!

Małgorzata Marcinkiewicz z Mierikini nad jeziorem Hańcza aż pokraśniała w środowe popołudnie. To z wrażenia, ale i trochę efekt tych wszystkich pysznych nalewek, jakimi sąsiadki z lewa i prawa ją częstowały. Prawdę mówiąc trochę żałuję, że swojej nie przywiozła na konkurs "Nasze Kulinarne Dziedzictwo - Kuchnia regionów", bo jej piołunówka nie ma sobie równych.

- Ta jest niezła - pokazuje na zielony napitek w plastikowym kieliszku. - Ale jak dla mnie za dużo piołunu. Dobrą nalewkę trzeba wiedzieć jak zrobić. Nigdy nie używam spirytusu ani bimbru, tylko wódkę. Do tego oczywiście piołun, ale rozsądnie, dwa jabłuszka pigwowe z odrobiną miodu, trzy miesiące leżakowania - i nie ma nic lepszego!

Musi coś w tym być, bo już w 2007 roku Małgorzata za swoja nalewkę zdobyła pierwszą nagrodę, jej wędzony węgorz zdobył zaś drugie miejsce. W tym roku dostała wyróżnienie za rydze marynowane z ziołami.

Kieszonkowe pani domu
Od pani Małgorzaty aż bije pozytywna energia. A kiedy mówi o swoim domu, wsi Mierkinie, czy biznesie - cała kraśnieje. Nie tylko ona - choć w środę w ramach konkursu "Nasze Kulinarne Dziedzictwo - Smaki regionu" zjechali przede wszystkim najlepsi w regionie wytwórcy potraw regionalnych, to w białostockich Spodkach spotkali się przede wszystkim podlascy ludzie biznesu, ludzie z wizją, którzy - nierzadko w jesieni życia - znaleźli sobie taki smaczny sposób na życie i całkiem niezłe pieniądze. Energia biła od nich taka, że pewnie wystarczyłoby jej na jakąś całkiem sporą przydomowa elektrownię.

Danuta Popko spod Chroszczy miała już 50 na karku, zdrowie nie te (przeszła udar), za sobą kilkadziesiąt lat na roli. I szczerze mówiąc sama pewnie nie spodziewała się, że coś ją w życiu ciekawego spotka. A z pewnością już nie spodziewała się, że tym czymś będzie ... praca. Ale tak się stało. I to jeszcze młody chłopak, Holender z pochodzenia, zaszczepił w niej tego bakcyla.

- Holender z pochodzenia, ale mieszkał i wychowywał się w Niemczech - prostuje pani Danuta. - A sery zwyczajnie uwielbiał. Zanim go nie spotkałam, nie wiedziałam, że można z taką czułością je gładzić. A przecież my też te sery robiliśmy od zawsze, przy hodowli krów, to nic nadzwyczajnego. A jednak on, w pewnym sensie, otworzył mi oczy.

Spotkała go, kiedy Fundacja EuroNarew zaprosiła takich jak ona rolników do Niemiec, żeby przyjrzeli się tamtejszym nowoczesnym gospodarstwom.

- Sama nie spodziewałam się, że tak w to wsiąknę. W Niemczech produkcją lokalnych wyrobów zajmują się głównie gospodynie domowe. I dlatego zresztą zarobione w ten sposób pieniądze określane są mianem "kieszonkowego pani domu". Ale dla mnie nie tylko te pieniądze są ważne, serowarnie to całkowicie moje królestwo, to ja decyzje co i jak robię. Nikt mi tu nie zagląda. I najważniejsze odniosłam sukces - przyznaje.

Zresztą teraz to już kieszonkowe wyłącznie z nazwy. Bo zarobione na serach pieniądze stanowią już niemal połowę rodzinnego dochodu. Liczy się to tym bardziej, kiedy z powodu m.in. wysokich cen paliw produkcja rolnicza stała się mniej opłacalna.

Rzuciłam szpital i nie żałuję!
Małgorzata Marcinkiewicz zanim zdecydowała się postawić na rodzinny biznes miała w ręku atut nie do pogardzenia - ziemię na wzgórzu z pięknym widokiem na Hańczę, najgłębsze w Polsce jezioro, mekkę płetwonurków. - Dzięki temu sezon trwa u nas cały rok. Wodniaki uwielbiają Hańczę - królową głębi wśród polskich jezior ze swoimi 108,5m głębokości - wpada w zachwyt Małgorzata. - A i licencję na łowienie wykupić u nas można.

A warto bo Hańcza ze swoimi trociami jeziorowymi, szczupakami, węgorzami, okoniem posiada status łowiska specjalnego.

Dzisiaj w domu Małgorzaty, jej męża i ich córki może gościć jednocześnie 30 osób. Dom - starą leśniczówkę - sprowadzili tu specjalnie z Puszczy Augustowskiej. I aż trudno uwierzyć, że kiedyś pani Małgorzata wahała się, czy rzucić pracę w szpitalu dla życia na stałe w Mierkini.

- Wydaje mi się, że nie ma piękniejszego miejsca. Widoki są takie, że zapierają dech w piersiach, a obok jeszcze mama i siostra - opowiada.

Najwyraźniej to jej rodzina wiedzie prym we wsi, gdzie na stałe mieszka 11 rodzin.

- Zawsze byłam towarzyska, uwielbiałam przyjmować gości, uwielbiałam jeść i tak mi zostało do dzisiaj - śmieje się głośno. - Nawet jak czegoś sama nie robię, to we wsi zawsze znajdzie się ktoś, kto to robi. Musimy sobie radzić sami, bo do najbliższego sklepu jest aż 12 km.

Ale to właśnie ta otaczająca dzikość przyrody, pustkowie, stanowią o atrakcyjności tego miejsca. A samo jezioro przyciąga żądnych wrażeń nurków przez cały rok.

Ale Małgorzata nie liczy tylko na Hańczę. Gości postanowiła przekonać do siebie kuchnią i pomysłowością. Stąd rejsy wieczorem łódką ze szklanym dniem, gdzie w przejrzystej niczym łza wodzie widać przepływające ryby, ale i ... płetwonurków. Stąd też kursy i wspólne gotowanie lokalnych potraw, przekąsek. U niej nie ma możliwości, żeby ktoś wyszedł z domu głodny, choć płetwonurkowie nie muszą się obawiać "zbytniego obciążenia". Nauczona wieloletnim doświadczeniem w środku nocy wyrecytuje co można, co nie podać im na śniadanie, obiad, kolację.

Zawalczymy o Łomżę
O miejsce tego miasta na kulinarnej mapie Polski chce walczyć Tomasz Siergiewicz, łomżyński restaurator, prywatnie pasjonat i miłośnik wszystkiego, co z tym miastem jest związany.

- To wielka szkoda, że w naszym województwie mówi się wyłącznie o kuchni tatarskiej, podziwia kuchnię Suwalszczyzny, niemal każdy region jest z czegoś znany, a przez Łomżę turyści wyłącznie przejeżdżają. A przecież my też mamy się czym chwalić, my tez mamy być z czego dumni! - przekonuje z zapałem.

Tomasz Siergiewicz na wypromowanie łomżyńskich specjałów dał sobie rok. Że jest w stanie to zrobić świadczy jego sukces w branży gastronomicznej - wyroby regionalnej kuchni sprzedawał do tej pory w Warszawie. Teraz otworzył w swoim rodzinnym mieście restaurację. Ale marzy mu się więcej.

- Ciągle jeszcze pamiętam te targi w centrum Łomży z wyrobami lokalnych rolników. Tego już nie ma, a moim zdaniem powinniśmy to przywrócić, bo to stanowi o sile naszej ziemi - przekonuje z zapałem. - Czeka nas z pewnością ciężka praca, ale wierzę, że warto. Jestem pewien, że w wielu nadnarwiańskich wsiach koło Łomży zachowały się jeszcze oryginalne przepisy. Teraz tylko w tym nasza rola, żeby to wydobyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna