MKTG SR - pasek na kartach artykułów

<I>Uprowadzenia dla okupu - tak chcą zarabiać młodzi ludzie</I>

<B>Jolanta Gadek</B>
Zakleili jej usta i oczy taśmą. Związali ręce, przykuli łańcuchem do kaloryfera i podłogi. Wmawiali, że wywieźli ją daleko od domu. 16-letnia córka biznesmena z Morąga przeżyła prawdziwą gehennę, zanim po trzech dniach od uprowadzenia z rąk porywaczy odbili ją olsztyńscy policjanci. Gdyby nie spektakularna akcja, dziewczyna mogłaby zginąć.

- Sprawcy byli bardzo brutalni. Mieli nad nią dużą przewagę, a mimo to w chwili porwania, mocno ją pobili - mówi Bożena Przyborowska, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Olsztynie.
Z danych statystycznych Komendy Głównej Policji wynika, że w ubiegłym roku w całej Polsce funkcjonariuszom zgłoszono 26 uprowadzeń dla okupów. Porywano dzieci osób prowadzących działalność gospodarczą lub dysponujących dużymi pieniędzmi, ich żony, wreszcie - samych biznesmenów.
- To i tak znacznie mniej niż w 2001 roku, kiedy to uprowadzono dla okupu aż 80 osób - mówi podkom. Marcin Szyndler z zespołu prasowego KGP. - Liczba porwań sukcesywnie narastała od 1999 roku. Podjęliśmy szereg działań, skupiliśmy się na tego rodzaju przestępczości i przyniosło to efekty. Ale mimo wszystko przestępstwa tego typu są i zapewne będą.
Na pewno istnieje też trudna do oszacowania ciemna liczba takich przestępstw. Nierzadko zdarza się, że dopiero gdy policjanci rozbiją gang porywaczy, okazuje się, że sprawcy mają na sumieniu kilka niezgłoszonych do tej pory porwań.
Przykuta do kaloryfera
Choć opisane wydarzenia miały miejsce 1 kwietnia w Morągu, to nie był żart. 16-letnia Aneta jak co dzień wyszła rano do szkoły, od której dzieliła ją odległość ośmiuset metrów. Było kilkanaście minut po godz. 10. Dziewczyna zdołała przejść zaledwie dwieście metrów. Bandyci czatowali na uliczce, przy której znajdują się wyłącznie garaże. Nie było żadnych świadków porwania. Podbiegli do niej, ogłuszyli silnym uderzeniem w głowę. Zakleili usta i oczy taśmą, związali ręce. Wrzucili dziewczynę do samochodu i wozili prawie przez dziewięć godzin. Chcieli stworzyć wrażenie, że wywieźli ją daleko od domu. Wreszcie powiedzieli porwanej, że są nad morzem. Opowiadali, że dom znajduje się obok warsztatu samochodowego.
- Byli na tyle perfidni, że co pewien czas w sąsiednim pomieszczeniu uderzali w kaloryfer i robili głośny hałas - mówi Bożena Przyborowska. - Dziewczyna była święcie przekonana, że faktycznie jest tam, gdzie oni mówią. Gdy została odbita, nie mogła uwierzyć, że cały czas znajdowała się w centrum Olsztyna, w wynajetym mieszkaniu w bloku.
Dziewczyna przez cały czas była skrępowana, miała zaklejone oczy. Łańcuch, którym przykuto ją do kaloryfera i podłogi ograniczał zdolność poruszania się. Od czasu do czasu bandyci prowadzili ją do toalety. Szpikowali ją środkami uspokajającymi.
- Jeśli będziesz fikać, to cię zabijemy albo zgwałcimy - mówili, po czym przystawiali jej do skroni lufę pistoletu. To była atrapa, ale ofiara nie mogła o tym wiedzieć.
Kilkanaście godzin po porwaniu, w nocy, sprawcy zadzwonili do zdenerwowanych nieobecnością córki rodziców. Za uwolnienie Anety zażądali 100 tys euro, czyli ok. 400 tys zł. Następnego dnia rano zrozpaczeni rodzice powiadomili o porwaniu policję. Dwa dni później olsztyńscy policjanci wytropili kryjówkę porywaczy. O 4.50 rano antyterroryści wraz z funkcjonariuszami z pionu kryminalnego, wyważyli drzwi do mieszkania, w którym przetrzymywano dziewczynę i uwolnili ją. Zatrzymali też trzech porywaczy.
Mieszkał niedaleko
- Zawsze w takich sprawach najważniejsze jest dla nas życie uprowadzonych osób - mówi Przyborowska. - Policjanci uczestniczyli w negocjacjach z porywaczami. Zdecydowali, że należy podjąć działania przed przekazaniem okupu. Czy sprawcy mogliby zabić? Porwanie to sytuacja stresowa nie tylko dla ofiary, bandyci także czują adrenalinę, nie zawsze wszystko idzie po ich myśli, trudno przewidzieć co zrobią.
Zdaniem policji pomysłodawcą całego przestępstwa był 24-letni Sebastian P., student prawa na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Mieszka w Morągu na ulicy sąsiadującej z ulicą, przy której mieszka Aneta. Mężczyzna wiedział, że rodzice Anety są osobami majętnymi. Ona go nie znała, ale on obserwował ją od dłuższego czasu. Miał licencję ochroniarską, marzył o założeniu własnej agencji. Potrzebne mu były pieniądze. Z kolei jego kolega ze studiów, 22-letni Grzegorz S. liczył na to, że pieniądze podniosą jego prestiż w mieście. Opracowali plan i wzięli do pomocy 19-letniego Roberta K., ucznia Technikum Rolniczego z Elbląga. Ten ostatni miał bardzo dobre oceny, był gospodarzem swojej klasy, cieszył się dobrą opinią. On z kolei potrzebował pieniędzy na zakup wymarzonego motocykla. Podobnie jak dwaj pozostali sprawcy nie był w przeszłości karany.
Dlaczego tacy młodzi ludzie, bez kryminalnej przeszłości, decydują się na tak poważne przestępstwo, jakim jest porwanie ze szczególnym udręczeniem ofiary? Dlaczego nie odstrasza ich grożąca za to kara - dziesięciu lat więzienia?
- Może mają za mało wyobraźni? Może gdyby wiedzieli, jakie warunki panują w areszcie, co ich czeka w sądzie, to by się bardziej zastanowili? Wydaje im się, że porwanie dla okupu to świetny pomysł na wzbogacenie się - mówią policjanci.
Pieniądze w czarnym worku
Policjanci z wydziału kryminalnego olsztyńskiej komendy wojewódzkiej mają duże doświadczenie w realizowaniu spraw dotyczących porwań dla okupu. W lutym ubiegłego roku zatrzymali kilku młodych mężczyzn - w tym również studenta Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego - którzy porwali 11-letniego Piotrka idącego do szkoły. Od majętnych rodziców chłopca zażądali wysokiego okupu. Sprawcy wrzucili dziecko do samochodu, zawiązali mu oczy, skrępowali i wywieźli na teren ogródków działkowych. Przez kilkanaście godzin przetrzymywali dziecko w jednej z altanek. Rodzice uprowadzonego chłopca powiadomili policjantów, a ci rozpoczęli z porywaczami negocjacje. Umówili się, że o określonej godzinie na jednym z olsztyńskich osiedli przekażą żądaną kwotę. Pieniądze miały znajdować się w czarnym worku. Wszystko poszło według planu - policjanci uratowali dziecko i złapali bandytów, którzy zgłosili się po okup.
Natomiast na przełomie roku 2000 i 2001 olsztyńscy policjanci rozbili dwudziestoosobową grupę przestępczą, której członkowie - działając w różnych konfiguracjach - porwali dla okupu czterech biznesmenów. W skład gangu wchodzili mieszkańcy województw warmińsko-mazurskiego, mazowieckiego, łódzkiego. Spośród porwanych osób jednej udało się uciec, dwie zapłaciły okup i odzyskały wolność, czwartą odbili policjanci.
- SPrawcy byli wyjątkowo bezczelni i bardzo sprytni - mówi Bożena Przyborowska. - Przychodzili do mieszkań ofiar i przedstawiali się za policjantów lub prokuratorów. Z reguły wywozili porwane osoby na teren woj. mazowieckiego. Znaleźliśmy jednego z porwanych biznesmenów w niewielkiej wsi, której w ogóle nie było na mapie.
Bandyci przez dwa tygodnie przetrzymywali go w piwnicy wykopanej w ziemi, chociaż była zima. Mężczyzna przez cały czas był skuty łańcuchem, dostawał zaledwie jeden posiłek dziennie. Potrzeby fizjologiczne musiał załatwiać w pomieszczeniu, w którym przebywał. Bandyci grozili mu obcięciem uszu i palców.
Porywają nieuczciwych
Z danych KGP wynika, że w 90 proc porwań zgłoszonych policji funkcjonariusze ustalają i zatrzymują sprawców przestępstw.
- Najważniejsze jest, żeby rodziny ofiar jak najszybciej zgłaszały takie przypadki. Im więcej czasu upływa od momentu przestępstwa do zgłoszenia, tym większą przewagę zyskują bandyci, a policjanci mają utrudnione zadanie - mówi podkom. Marcin Szyndler z zespołu prasowego KGP. - Bliscy uprowadzonych osób nie umieją prowadzić negocjacji z porywaczami, niechcący, swoim zachowaniem, mogą sprowokować bandytów do wyrządzenia krzywdy ofiarze. Policjanci zajmujący się tymi przestępstwami są dobrze wyszkoleni, współpracują z psychologami, korzystają ze wszelkich środków techniki operacyjnej.
Jak mówi Szyndler, bardzo często porywacze na swe ofiary wybierają osoby, które majątku dorobiły się w sposób nielegalny, zatajają dochody itp. Wiedzą, że takie osoby niechętnie będą współpracowały z policją, gdyż wówczas musiałyby np. wytłumaczyć się z posiadanych pieniędzy, których nie zgłosili w zeznaniach podatkowych.
Zdaniem policjantów równie ważne jest utrzymanie w tajemnicy przed porywaczami faktu, że przestępstwo zostało zgłoszone. Policjanci zachowują daleko posuniętą dyskrecję:
- Gdy porwano Piotrusia w biały dzień z ulicy, media szybko się o tym dowiedziały. Na naszą prośbę nie informowały o tym fakcie. Taka publikacja mogłaby być wyrokiem śmierci dla chłopca - przestraszeni bandyci myśleliby tylko o tym, żeby uciec, pozbyć się świadka, zatrzeć ślady.
Nie bez znaczenia jest także postawa samych ofiar: żeby przeżyć, muszą być uległe wobec sprawców, podporządkować się im, nie wzbudzać w nich agresji, sprawiać wrażenie, że porywacze mają wszystko pod kontrolą, nie starać się ich zdemaskować. Taką metodę intuicyjnie zastosowała nastolatka z Morąga. Dzięki temu nie doznała fizycznej krzywdy. Urazy psychiczne jednak pozostaną na długo.
Imiona ofiar zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna